wtorek, 29 kwietnia 2014

Nie chlej człowieku, NIE CHLEJ! - Dodatek

Z dedykacją dla Roxy z okazji imienin, które były już dość dawno <3 xD
Obiecałam zryć ci psychę, więc obietnicy dotrzymuję :3
Z chęcią zadedykowałabym to również Asiątku/Asiątkowi (?), ale wiem, że tu nie wchodzi... :/
Przed przeczytaniem upewnijcie się, że odłączyliście wszystkie telefony w odległości 5 kilometrów, aby mamusia i nikt inny nie mógł zadzwonić do psychiatryka z prośbą zabrania osoby, która to właśnie przeczytała... Albo wiecie co? Naszykujcie BIAŁE KAFTANIKI! :D xD
Miłego czytania! <3 xD
________________________________________

   - Jedziemy na imprezę!!!
  Po wspólnym mieszkaniu chłopaków rozległ się donośny wesoły krzyk ciemnowłosego gitarzysty. Z wielkim uśmiechem na twarzy zjechał po barierce ze schodów i podszedł do tego, który stał najbliżej. Padło na zszokowanego Gerarda stojącego pośrodku salonu z kubkiem kawy w ręce. Frank podszedł do niego, wziął kubek, upił duży łyk i odłożył na mały stolik umiejscowiony naprzeciw kanapy. Chwycił przyjaciela za ręce i zaczął udawać, że tańczy z nim tango po pijaku. Tanecznym krokiem przemierzyli cały salon. Gerard na początku nie wiedział za bardzo, co się dzieje, ale po chwili zaśmiał się serdecznie i wariował wraz z Frankiem. Po chwili dotarli do kuchni, gdzie Ray opierał się o stół, a Mikey siedział na krześle obok niego. Oboje popijali kawę z ogromnych kubków. Frank i Gee zaczęli śpiewać, że nie chcą być amerykańskimi idiotami i porwali do tańca pozostałych. Zdążyli wyrwać im kubki z rąk i wypić połowę napojów. Mikey przewrócił ostentacyjnie oczami, co zauważył Ray. Gitarzysta zaśmiał się i zaczął tańczyć z przyjaciółmi.
- Trololol! - Gerard i jego najlepszy przyjaciel wzięli młodszego Way'a po ręce i zmusili go do tańca. Ray podszedł z błyskiem psychopaty w oczach i pokazał basiście Magiczne Rączki Władzy Nad Mikey'em. Chłopak zaczął się wyrywać z uścisku reszty, ale był za słaby dla dwójki przyjaciół. Gitarzysta zbliżył się niebezpiecznie blisko, zaśmiał się psychopatycznie i zaczął łaskotać Way'a po całym ciele. Mikey zaczął się rzucać, krzyczeć, śmiać się, płakać i nie wiadomo co jeszcze... Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
- Co tu się dzieje?! - Bob wpadł do kuchni jak opętany, co wywołało jeszcze większy wybuch śmiechu u pozostałych muzyków. Perkusista podniósł jedną brew i badawczo spojrzał najpierw na Ray'a, potem na Gerarda, Mikey'a i Franka, którzy znowu zaczęli szaleńczo tańczyć.
- Bawimy się, tak? I to beze mnie? - spytał udając oburzonego. Z podniesioną głową przeszedł przez kuchnię. Otworzył górną szafkę na rogu i wygrzebał stamtąd butelkę whisky.
- Idę schlać się samotny w kąciku - oznajmił kiedy kierował się w stronę salonu z kamienną twarzą a'la Mikey. Reszta chłopaków zatrzymała się na chwilę i wymieniła ze sobą spojrzenia mówiące: ,,On ma flaszkę! Trzeba zareagować!".
Frank wkroczył do akcji i ze słodkim uśmieszkiem na ustach podszedł do Bob'a od tyłu.
- Bob, kochanie, przecież wiesz, że my wszyscy cię kochamy - szepnął zalotnie do jego ucha i przygryzł lekko jego płatek.
Bob stanął jak wryty. Był zszokowany, a zarazem ledwo powstrzymywał śmiech.
- Frank, jesteś cholernie zboczonym pedałem - wysyczał perkusista ledwo odwracając głowę w stronę gitarzysty opierającego się o jego ramię i przytulającego się do niego.
- Wiem o tym - Iero pocałował przyjaciela w policzek i korzystając z jego nieuwagi wyrwał mu butelkę z ręki i odszedł kilka kroków. - A ty nie możesz oprzeć się moim zalotom - chłopak zamrugał szybko oczami niczym jakaś laseczka w barze. - I właśnie straciłeś swoje whisky - uśmiechnął się przebiegle i upił wielki łyk alkoholu.
Bob stał między kuchnią i salonem z zaciśniętymi ustami, próbując z całej siły zachować kamienny wyraz twarzy. Jednak nie wytrzymał, gdy zobaczył, jak Gerard podchodzi do Franka i całuje go w usta odbierając mu przy tym butelkę. Wokalista upił duży łyk i oddał butelkę bratu. Powrócił do bardzo ciekawej czynności - całowania Franka...
Perkusista dołączył do przyjaciół, którzy nie byli zajęci całowaniem siebie nawzajem. Wyrwał Ray'owi butelkę i opróżnił do końca. Cóż... Najwyraźniej nie była zbyt duża. A może to chłopcy wypijali tak dużo za jednym razem...? No nie ważne. Ważne jest to, że znalazła się kolejna butelka alkoholu!
- Stop! - wykrzyknął Ray stojąc przy stole - Zacznijmy się zachowywać jak cywilizowani ludzie... - cztery pary oczu spojrzały na niego zszokowane. Nawet Gerard zdołał się oderwać od Franka...
Gitarzysta odchrząknął i powiedział z udawaną powagą:
- No dobra... To kto chce po kielichu? - wykrzyknął łapiąc w dłoń butelkę wódki.
Muzycy rzucili się w jego stronę krzycząc coś w stylu ,,ja!". Toro trzymał butelkę wysoko nad głową i podszedł do szafki, aby wyciągnąć kieliszki.
- Siadać dzieciaczki, wujaszek Toruś zaraz poleje - oznajmił wesoło i postawił pięć małych kieliszków na stole, przy którym zdążyła się już usadowić reszta zespołu.
Z gracją i uśmiechem na twarzy odkręcił butelkę i nalał wódki każdemu z przyjaciół. Chłopaki, udając cywilizowanych ludzi uśmiechnęli się do niego sztucznie, podziękowali i wznieśli toast.
- Za włochatą małpę, która polewa!
- Eeej... - Ray udawał urażonego.
- Nie marudź, tylko pij! - zawołał wesoło Frank i przechylił swój kieliszek.
Przyjaciele kontynuowali pijaństwo. Nie wiadomo, kiedy skończyli i co działo się potem w ich wspólnym mieszkaniu...

Po wieeeeluuu opróżnionych butelkach, jeszcze większej ilości pocałunków i tańców na stole w samych bokserkach...

      Mikey otworzył zaspane oczy i spróbował rozeznać się w sytuacji. Poczuł, że leży na czymś miękkim i ciepłym... W dodatku to 'coś' się poruszało...
Podniósł mocno obolałą głowę i ujrzał coś, co wprowadziło go w szok...
Jego głowa spoczywała na gołym brzuchu Bob'a śpiącego słodko na kanapie. W dodatku ich ręce stykały się na klatce piersiowej perkusisty... Basista cofnął powoli rękę z lekkim obrzydzeniem. Spróbował się podnieść, ale jego głowa tak bolała, że zrezygnowany znów opadł na Bob'a. Odwrócił się jednak tak, aby opierać się plecami o kanapę i mieć przed oczami cały pokój. Jego oczom okazał się ogromny bałagan... Pełno pustych butelek, ubrań i nie wiadomo czego jeszcze... Gdzieś w kącie zobaczył leżących na sobie Gerarda i Franka, oczywiście pół nagich... Gee leżał na brzuchu Franka, a jego głowa spoczywała na podłodze tak, że Mikey widział tylko rozczochrane czarne włosy brata.
Rytmiczny zaś spał sobie w najlepsze z rękami nad głową i otwartymi ustami. Miał na sobie tylko spodnie ledwie okrywające jego tyłek.
Młodszy Way znów ponowił próbę wstania. Podparł się rękami o stolik do kawy i stanął na chwiejnych nogach. Dopadł go okropny ból głowy, więc z grymasem bólu wymalowanym na twarzy odszedł powoli do kuchni.
Tam, na stole, spał sobie spokojnie Ray. Leżał (podobnie jak reszta) w samych bokserkach, na brzuchu. Głowę przysłaniała mu burza loków, a ręce zwisały swobodnie po obu stronach mebla. Mikey podszedł do niego i zobaczył napis w dole jego pleców. Rozpoznał swoje pismo i wytężył wzrok. Ledwo przeczytał nierówne zdanie:
,,Mikey tu był"
Obok była też strzałka wskazująca na tyłek Ray'a...
Chłopak załamał się i przejechał dłońmi po twarzy. Sytuacja niby komiczna, ale z drugiej strony...
Nie myśląc za wiele chwycił stojący na kredensie kubek i nalał do niego zimnej wody z kranu.
Zamachnął się i... wylał wszystko na gitarzystę.
Toro zerwał się z miejsca z wrzaskiem i spadł ze stołu na podłogę. Mikey nie wiedział, co robić. Pokazał tylko przyjacielowi, żeby był cicho, a ten spojrzał na niego z wyrzutem i pytaniem w oczach: ,,Jak niby mam być cicho?!"
- Cicho bądź, bo jeszcze ich wszystkich pobudzisz - powiedział Way.
- No to trudno! Możesz mi powiedzieć dlaczego jestem cały mokry?! - Ray wydawał się być wkurzony.
- Oj, lepiej żebyś nie wiedział... - rzucił.
- Młody... Lepiej powiedz...
- Uwierz mi przyjacielu, że wolisz przejść przez życie bez tej wiadomości - westchnął Mikey. - A teraz wstawaj i daj mi dokończyć robotę dopóki nikt nie widzi.
- Czekaj... Co? Jaką robotę? I nadal nie wiem, dlaczego jestem mokry! - Ray podniósł głos i wstał.
- Zamknij się szympansie - wysyczał Way. - No dalej, odwróć się, muszę zmyć z ciebie to cholerstwo - w tej chwili basista zdał sobie sprawę, że powiedział zbyt dużo...
- O czym ty mówisz? Co ja mam na sobie?! - gitarzysta wytrzeszczał oczy i zaczął oglądać swoje ciało.
- Taki...hmm... piękny napis... - wydukał.- którego nie chcesz widzieć! - dodał szybko.
- Co?! - Toro pobiegł do łazienki, za nim Mikey. Gdyby ktoś ich teraz widział pewnie wybuchłby śmiechem. Przygrubawy koleś w samych bokserkach i burzą włosów na głowie prawie biegł w stronę łazienki, za nim chudy basista z kubkiem w ręce próbował dotrzymać mu kroku.
Swoją krzątaniną obudzili Gerarda, który tylko lekko podniósł głowę, ale nic nie zobaczył, więc znów spróbował zasnąć.
Ray dotarł do łazienki i stanął przed wielkim lustrem na pół ściany. Odwrócił się tak, aby widzieć swoje plecy i...
- Aaaaaaa!!! - zaczął krzyczeć i krążyć po pomieszczeniu łapiąc się za głowę.
- Mikey, co to ma być?! - podszedł do przyjaciela i złapał go za ramiona. Ten lekko się uśmiechnął i po chwili odpowiedział:
- Szczerze? Sam nie wiem, ale powiem ci, że cholerstwo jest odporne na wodę, nie tak jak niektórzy - spojrzał z politowaniem na mocno zszokowanego gitarzystę, który spuścił ręce.
- Myślisz... że co tu się działo? - spytał niepewnie.
- Nie wiem, nic nie pamiętam - zaśmiał się Młody. - Ale mogę się założyć, że było ostro - uśmiechnął się zadziornie. - No ale myślę, że lepiej nie pokazujmy tego dzieła chłopakom.
- Nie mam najmniejszego zamiaru - zaprzeczył gitarzysta. Rozejrzał się po łazience w poszukiwaniu jakiejś koszulki. Podszedł do prysznica i wyjął mokry T-shirt. - Ej... Nie wiesz może, co moja koszulka robi pod prysznicem...?
- Może się kąpie? - doszedł ich nieznajomy głos.
Obydwaj skierowali wzrok w stronę drzwi, gdzie stał Frank opierający się jedną ręką o framugę drzwi i uśmiechający się swoim 'Franiowym Uśmieszkiem'.
- Matko, Frank, co jest z twoim głosem? - spytał zszokowany Mikey. Głos rytmicznego był mocno zmieniony, zachrypnięty.
- Myślisz, że to wiem? - zaśmiał się i zakasłał. -  A wy co tu robicie? Torturujecie się? Ray, ogranicz wrzaski, błagam.
Toro oblał się rumieńcem, a młodszy Way dostał ataku śmiechu.
- Coś w tym... stylu... - wydukał między napadami śmiechu Mikey.
- Okeey... zostawiam was samych - Iero mrugnął i śmiejąc się opuścił łazienkę.
Poszedł do kuchni, gdzie Gee zdążył już zrobić sobie kawę.
- Ale mam cholernego kacora... - powiedział z bólem i złapał się za głowę.
- Nie tylko ty - rzucił Bob, któty opierał się o blat i zajadał coś w stylu kanapki z serem.
- Mówiłem, żebyśmy nie pili tego gówna za pięć zeta... Ale nie, bo my bez półtora litra denaturatu na pół godziny nie wytrzymamy... To tera zdychajmy! - obwieścił Frank i opadł na krzesło.
- Czy ktoś wie, co działo się w nocy? - spytał niewyraźnie Ray wchodząc do kuchni. Sukces! Znalazł suchą koszulkę! I jeszcze potrafił ją ubrać!
- Z tego co widzę, była niezła impreza - powiedział Mikey wskazując na opróżnioną szafkę, w której powinien znajdować się alkohol.
- O cholera, ileśmy wczoraj wychlali? - zapytał zdziwiony Gerard.
- Zdecydowanie więcej niż potrafi pomieścić nasza magiczna szafka - zaśmiał się Iero. - Ej, Ray, nie bądź cham, zrób Franusiowi kawusię - Frank spojrzał na przyjaciela, który przymierzał się do zrobienia sobie kawy i zrobił słodkie oczka.
- Spierdalaj - rzucił sucho Toro i wlał wrzątek do kubka. Tego samego, którego użył Mikey do zrzucenia go ze stołu.
- Włochata małpa - syknął Frankie pod nosem.
- Mówiłeś coś? - Ray odwrócił się w jego stronę.
- Nic nic Torusiu, nic nic - uśmiechnął się sztucznie. - Tylko uważaj, żebyś się nie zadławił tą kawką - wyszczerzył się. Gee zaśmiał się cicho.
Gitarzysta usiadł przy stole z kawą w ręce, a Mikey zabrał się za robienie śniadania.
- Zaraz... Mikey...? Śniadanie...? Cholera, co my wczoraj braliśmy?! - Bob złapał się za głowę, a reszta wybuchnęła śmiechem.
Frank wstał, gdy usłyszał dzwonek komórki. Zaczął przetrzepywać salon w poszukiwaniu urządzenia, ale nigdzie go nie znalazł.
- Czy ktoś wie, gdzie jest mój telefon?! - wykrzyknął w stronę kuchni.
- Ja chyba wiem! - odpowiedział młodszy Way. Wyciągał właśnie smartfona z lodówki, gdzie leżał sobie spokojnie do połowy zamoczony w maśle...
- Matko kochana! Kochanie, nic ci nie jest?! - Iero podbiegł do Mikey'ego i wyrwał mu telefon z ręki. Znalazł ścierkę i zaczął go dokładnie wycierać ze strachem w oczach, bo w pewnym momencie przestał dzwonić.
Kiedy w końcu pozbył się niepotrzebnej ,,ozdoby" zabrał się za sprawdzanie, czy komórka działa.
- Uff... - odetchnął z ulgą, gdy zobaczył, że wszystko działa jak należy. Sprawdził nieodebrane połączenie od mamy i przeczytał SMS'a od niej:
Jestem w supermarkecie, chcecie coś?
- Hmm... chcemy coś ze sklepu? - spytał przyjaciół.
- Kefir... - z bólem w głosie oświadczył Gerard.
- Kotku, na takiego kaca nawet pierdyliard litrów kefiru nie pomoże - powiedział z politowaniem Frank i poklepał go po ramieniu.
- Jakiś sok by się przydał - rzucił Mikey.
- Okey.
- Zaraz... Twoja mama to tutaj przywiezie, tak? - spytał niepewnie Bob.
- No tak... A co?
- Nie możemy jej tu wpuścić! Przecież jak zobaczy, jaki mamy burdel w domu i jak wyglądamy to każe nam iść na odwyki przy okazji do psychiatryka! - prawie wykrzyknął perkusista.
- O cholera, masz rację! - rytmiczny złapał się za głowę. - W takim razie nie chcemy nic... - rzucił i odpisał mamie.
Po tym zaczął przeglądać komórkę. Otworzył folder ze zdjęciami i wybuchnął śmiechem. Reszta zespołu popatrzyła na niego jak na wariata.
- A temu co? - spytał beznamiętnie Ray.
- Trzeba go wysłać do psychiatryka, nie ma rady - odpowiedział Gee lekko się śmiejąc. - Chociaż nie wiem, czy to coś da...
- Lepiej... spójrzcie... - wydukał Frank i wręczył Gerardowi telefon.
Wokalista także zaniósł się śmiechem na widok zdjęcia i posłał urządzenie dalej. Po chwili każdy pokładał się ze śmiechu.
Pewnie jesteście ciekawi, co było na zdjęciu, co?
A no, spróbuję wam to opisać.
Frank uwiecznił Mikey'a ujeżdżającego Ray'a na środku salonu, Bob'a siedzącego w kącie i popijającego whisky z butelki oraz Gerarda, który wlazł mu w kadr i wywalił jęzor. Zastanawiacie się, jak chłopcy byli ubrani?
 No a jak mogli być?
 Większość z nich zazwyczaj paradowała w samych bokserkach podczas imprezy... Dopiero do śniadania zdążyli się ogarnąć... No, trudno to nazwać ogarnięciem się, no ale dobra...
- Wiecie, co wam powiem? - zaczął Gerard, kiedy trochę się uspokoili. - Nigdy więcej z wami nie pije! - wykrzyknął i znowu wszyscy zaczęli się śmiać.
- Ej... A tak w ogóle to od czego się to zaczęło? - spytał Mikey.
- Frank darł się coś o jakiejś imprezie... Chyba mieliśmy gdzieś jechać, czy coś... - rzucił Ray i spojrzał na rytmicznego.
- Ach tak... Nie mówiłem wam? No nieważne, może kiedyś się dowiecie - dokończył tajemniczo, uśmiechnął się i wyszedł z kuchni.

________________________

Tak oto prezentuje się moje pierwsze opowiadanie o My Chemical Romance :D
Mam nadzieję, że nie wylądowaliście przeze mnie w psychiatryku, i że się podobało :3
Tak szczerze, to miałam zupełnie inny pomysł, nie miało się skończyć na imprezie u nich w domu, tylko w zupełnie innym miejscu... No ale może kiedyś jeszcze wykorzystam ten pomysł, bo dam sobie głowę uciąć, że na pewno spodobałby się Roxy :D <3

A jeśli chodzi o tego cholernego kacora i gówno za pięć zeta... No cóż, tylko Asiątko może wiedzieć o co chodzi :') Mam nadzieję, że tu wpadnie... :| <3

sobota, 26 kwietnia 2014

Nobody's Perfect [5]

 

Now,
Terror begins inside a bloodless vein
I was just a product of the street youth rage
Born in this world without a voice or say
Caught in the spokes with an abandoned brain
 

      Myślałem, że zwariuję, kiedy po raz kolejny usłyszałem dźwięk natrętnego budzika. Mocniej zacisnąłem poduszkę na głowie i spróbowałem go zignorować. Niestety, na próżno. Stwierdziłem, że już nie zasnę i jedynym wyjściem z tej sytuacji jest wstanie z łóżka... To było trudne. Cholernie trudne. Najpierw wywlekłem jedną nogę poza obręb łóżka, potem drugą. Ociężale wysunąłem czarnowłosą głowę spod poduszki. Nogi opadły na podłogę, a ja przetarłem zaspaną twarz.
Ledwo otworzone oczy skierowałem w stronę okna. Widziałem wystarczająco, aby stwierdzić, że jest dość ładna pogoda. Przetarłem jeszcze raz oczy i wstałem na własne nogi. Odsunąłem zasłony i spojrzałem na ogród. Zobaczyłem mamę krzątającą się przy grządkach. Wyrywała chwasty, które wyrosły pośród jej ukochanych kwiatów.  Ruszała przy tym rytmicznie głową, więc albo miała włączoną piosenkę, albo nuciła coś pod nosem.
Otworzyłem okno i zaciągnąłem się świeżym powietrzem.
- Cześć mamo - zawołałem wesoło w jej stronę. Odwróciła głowę i uśmiechnęła się.
- Dzień dobry synku, wyspałeś się? - spytała słodkim głosem troskliwej mamusi.
- Hmm... Chyba tak - rzuciłem radośnie. Mama posłała mi jeszcze uśmiech i wróciła do swoich zajęć.
Pozostawiłem uchylone okno i wszedłem do łazienki. Przejrzałem się w lustrze i zamarłem. Włosy były posklejane od krwi, na twarzy widocznych było wiele zadrapań, ręce wyglądały jakby miały bliskie spotkanie z drutem kolczastym. Najwyraźniej w nocy nie kontaktowałem zbyt dobrze, skoro tego nie zauważyłem...
Westchnąłem głeboko i zabrałem się za przemywanie twarzy ciepłą wodą. Syknąłem czując ogromny ból na całej jej powierzchni. Uchyliłem powieki i zobaczyłem wodę zabarwioną na czerwono. Po raz kolejny przemyłem policzki i czoło. Woda nie zmieniała koloru. Odważyłem się spojrzeć w lustro, gdzie zobaczyłem własną głowę pobrudzoną rozmazaną krwią, która nie chciała przestać sączyć się z ran. Wytarłem ją ręcznikiem i podszedłem do szafki w poszukiwaniu jakiejś wody utlenionej, czy czegoś w tym stylu. Wygrzebałem białą buteleczkę i małą paczkę plastrów. Znalazłem też chusteczki. Położyłem wszystko na umywalce i zamknąłem drzwi do łazienki na klucz. Jeszcze raz przemyłem twarz i wytarłem ręcznikiem. Wziąłem wodę utlenioną do ręki i polałem nią największą ranę na czole. Jęknąłem, kiedy niemiłosierne pieczenie ogarnęło moje czoło. Woda spieniła się w momencie i zabarwiła na biało. Wytarłem ją delikatnie chusteczką. Ponowiłem czynność. I tym razem bolało, nawet tak samo jak wcześniej. Oczyściłem resztę ran, prawie zwijając się przy tym z bólu. Stan mojej twarzy nieznacznie się poprawił.
Westchnąłem cięzko, gdy zobaczyłem, jak okropnie wyglądam. Zdenerwowany rzuciłem wszystkim o ziemię i wszedłem pod prysznic. Zacisnąłem powieki, gdy woda spłynęła po mojej głowie i reszcie ciała. Wziąłem do ręki ulubiony szampon i zabrałem się za mycie brudnych włosów. Przy okazji wyczułem, że na czubku głowy mam kolejną, cholernie bolacą ranę.
No świetnie, po prostu zajebiście!
Ledwo stałem pod prysznicem, ale nie przerywałem szorowania skóry głowy.
Doszedłem do wniosku, że przemywanie ran nie miało sensu.
W ogole moje życie nie ma sensu.

*[Frank]*

Jeszcze raz przejechałem ostrzem po udzie.
Wpatrzyłem się w czerwone kropelki krwi wypływające powoli z powstałego zadrapania.
Powtórzyłem czynność, tworząc wzór w rodzaju krzyża.
Teraz kropelek było dwa razy więcej.
Wszystkie tak samo czerwone, ale każda wyjątkowa.
Każda skrywała coś, co bolało.
Każda nosiła w sobie tajemnicę.
Każdą kochałem, a zarazem nienawidziłem.
Każda była okropna, ale piękna.
Powoli przejechałem żyletką po zranionej już skórze. Kolejne krople krwi wydzierały się na zewnątrz.
Kolejne pociągnięcie.
I jeszcze jedno.
I tak w kółko.
Do utraty przytomności.

*[Gerard]*

     Zszedłem na dół po schodach, w celu zjedzenia pożywnego śniadania. Miałem na sobie kilka plastrów. Pod rozpuszczonymi mokrymi włosami skryłem wielki ślad na czole. Miałem nadzieję, że obejdzie się bez zbędnych pytań i tłumaczeń. Bo niby co mam powiedzieć? ,,Mamusiu, nie wiem po co byłem w nocy na cmentarzu i spadłem z ogrodzenia." No błagam! Coraz bardziej przestaję wierzyć w to, że te wszystkie obrażenia spowodował upadek z płotu... Frank musiał nie powiedzieć mi wszystkiego.
Na moje szczęście mama nadal była w ogrodzie, więc wyjąłem ser z lodówki i zabrałem się za robienie kanapek.
Usiadłem przy stole i wgryzłem się w kanapkę z żółtym serem i pomidorem. No i solą oczywiście. Mówią, że sól to biała śmierć tak? W takim razie szybko umrę...
Siedząc rozmyślałem o Franku.
Jest w nim coś... innego. Jest okropnie tajemniczy i brak w nim emocji. I kto pije kawę w środku nocy? Chyba tylko on...
Zresztą, musi mieć jakiś powód, aby nie spać, prawda? Nie zauważyłem, żeby robił coś podejrzanego, ale przecież spałem prawie cały czas. Kto wie, co robił, gdy nie widziałem...
Jedno jest pewne.
Frank jest bardzo dziwnym człowiekiem.
Ale przez to chcę go lepiej poznać i zrobię wszystko, żeby się do niego zbliżyć.

*[Frank]*

Odchyliłem głowę do tyłu i zacisnąłem umęczone powieki. Zacząłem obracać w palcach kawałek metalu. Opadłem lekko do tyłu, na łóżko. Sam nie wiedziałem, po co to robię. Przecież są inne wyjścia z tej sytuacji. Pomoc psychologa, kogoś bliskiego... Z tym, że ja nie mam nikogo bliskiego.
A tak w ogóle, to to jest nawet fajne. Ta ,,zabawa" stała się moją codziennością, wpiła się w moją rutynę. Do bólu zdążyłem się przyzwyczaić. Teraz głębokie zadrapanie odczuwam jak lekkie łaskotki. Albo tak mi się tylko wydaje...? No bynajmniej nawet mi się to podoba. Wiem, że nie robi tego każdy, większość ludzi się tym brzydzi. I dobrze. Niech nienawidzą mnie tak, jak ja nienawidzę ich. Nie potrzebuję nikogo, sam sobie poradzę.
Ugh, jestem okropny.
Kolejne pociągnięcie.

_______________

Kolejny rozdział o niczym.
Nie umiem pisać, wiem o tym.
Mam wrażenie, że znowu narobiłam masę błędów...
Oceniajcie.

_______________

*Pierce The Veil feat. Kellin Qiunn - ,,The King For A Day"

sobota, 19 kwietnia 2014

Uwaga na świąteczne zające! :D

Heej, przybywam z flaszką i życzeniami! <3

Nie udławcie się jajkiem,
idźcie grzeczniutko z mamusią do kościółka,
zachowujcie się ładnie przy świątecznym śniadanku, nie tak jak ja,
nie zjedzcie za wcześnie czekoladowego królika,
bo ja widzę i będę bić. 3:D
Pamiętajcie, żeby się nie obżerać, bo będziecie grubi i nie wyjdziecie z pokoju.
Ach, i oblejcie każdego człowieka spotkanego na ulicy. :3
Nie musicie tego robić tylko i wyłącznie w poniedziałek...
Zawsze można udawać psychopatów, którzy urwali się z łańcucha w wariatkowie
i chodzić po ulicy oblewając ludzi wodą z wiadra,
a później rzucając w nich tymi wiadrami,
i spierdzielać gdzie białe kaftaniki na krzaczorach rosną <3


Nie zapomnijcie pohasać z morderczym zajączkiem wielkanocnym <3


Weźcie ze sobą toporek B)

A tak 'serio' to życzę wszystkim czytelnikom, blogerom, duużo świątecznej weny,
masy czasu na pisanie,
ogromnego zasobu słów,
i wieeluu czytelników :)

Dzięki wielkie za te kilka osób, które to czytają :D
Kocham Was! <3

piątek, 18 kwietnia 2014

Wszystko i nic... Albo tylko nic. [4]

Przebudziłem się, kiedy słońce zaczęło już wschodzić. Przetarłem zaspane oczy i odwróciłem się w stronę posłania Franka. Siedział ze skrzyżowanymi nogami i wpatrywał się w okno umiejscowione po jego boku. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że od jakiegoś czasu się w niego wpatruję.
Och, Gee...
Otrząsnąłem się i rzuciłem:
- Też nie śpisz?
Chłopak odwrócił się w moją stronę. Zmierzył mnie wzrokiem, po czym wzruszył ramionami i powrócił do wpatrywania się w okno, czy tam coś innego.
- Mówiłem ci, że mało śpię.
Okeey...
Wyciągnąłem rękę i sprawdziłem na telefonie, która godzina. Dochodziła piąta. Pomyślałem, że czas się zbierać, w końcu chcę dotrzeć do domu jeszcze przed mamą, bo gdyby dowiedziała się, że nie było mnie na noc w domu, to byłbym w wielkiej, ciemnej dupie. Zrobiłaby wielką aferę, dlaczego zostawiłem brata samego w domu na całą noc, przecież to jeszcze dzieciak, trzeba go pilnować... Co z tego, że jest już w gimnazjum...
- Skoro nie śpisz, to może powiesz mi, jak mam stąd dotrzeć do domu? - zagadnąłem Franka. Odwrócił się w moją stronę zdziwiony.
- Ale już chcesz wracać?- spytał, jakby zszokowany, ale próbował to ukryć.
- Chcę być w domu przed mamą, w ogóle nie powinienem tu nocować.
- Wolałeś umierać przy cmentarzu? W sumie dobrze, nie trzeba by było daleko nosić trumny - zażartował.
- Frank, gdzie jest łazienka? - zignorowałem jego czarny humor. Nie miałem ochoty na żarty, musiałem być już w domu.
- Ech... Drzwi na korytarzu, po lewej - rzucił obojętnie.
- Dzięki - odpowiedziałem cicho i powoli wstałem. Podreptałem we wskazanym kierunku przeczesując włosy palcami. Zamknąłem się w zielonkawym pomieszczeniu i zajrzałem w lustro. Czarne włosy sterczały na wszystkie strony, resztki makijażu rozmazały się wokół oczu. Na policzku widoczne było lekkie zadrapanie, podobnie jak na rękach. Przemyłem twarz zimną wodą i rozczesałem włosy palcami. Lekko się ogarnąłem i wróciłem do Franka. Zdążył wstać i oprzeć się o parapet. Znowu wpatrywał się w krajobraz za oknem... To jakieś hobby, czy co?
- To co, jak mam dotrzeć do domu? - spytałem zabierając telefon i ścieląc łóżko.
- Chodź, odprowadzę cię - oderwał się od okna i chwycił bluzę wiszącą na krześle. Wyszliśmy z pokoju, który chłopak zamknął na klucz. Trochę mnie to zdziwiło, no bo po co zamykać własny pokój, jeśli mieszka się z rodziną? Chyba, że ma się coś do ukrycia... lub nienormalną rodzinę.
Po cichu przemknęliśmy przez salon i znaleźliśmy się przy drzwiach wejściowych. Bez słowa przeszliśmy przez zadbany ogród otoczony równo przystrzyżonym żywopłotem. Dojrzałem grządki z pięknymi kwiatami i mały ogródek warzywny w kącie. Było tam też kilka drzewek owocowych i ozdobnych. Ogółem, bardzo ładna posesja, łącznie z dużym białym domem.
Szliśmy ulicą, której wcale nie poznawałem. Podałem Frankowi mój adres, aby wiedział, gdzie iść. Chciałem też zapoczątkować w ten sposób rozmowę, ale chłopak nie należał do gadatliwych osobników. No ale, raz kozie śmierć, a później do piekła.
- Nie mieszkasz tu długo, prawda? - zacząłem. Wędrowaliśmy równym, dość wolnym krokiem po pustym chodniku. Chłopak patrzył przed siebie i po chwili odpowiedział:
- Nie, niedawno się przeprowadziłem. Właściwie, to w zeszłą sobotę.
- Czemu teraz, a nie w wakacje?
- Nieważne - rzucił sucho. Postanowiłem nie kontynuować dialogu. Jeszcze mnie pogryzie i połamie sobie ząbki na moich kościstych kościach.
Potem szliśmy w milczeniu. Frank zdawał się być pogrążonym we własnych myślach i byłem pewny, że nie przestałby rozmyślać nawet, gdyby spadł przed nami z nieba czołg i wyszedł z niego jakiś różowy ufoludek w japonkach i irokezie.
Maszerowałem obok niego, czasem zerkając w jego stronę kątem oka. Zauważyłem, że bawi się swoim kolczykiem w wardze. Robił to językiem, od środka. Kolczyk poruszał się lekko w każdą stronę. Stwierdziłem, że mam dość ciszy.
- Zawsze jesteś tak mało rozmowny? - ach, ta moja bezpośredniość...
- Nie rozmawiam często z ludźmi, więc ogólnie mało mówię - odpowiedział obojętnie.
- Spoko - no i po co to było zaczynać? Nasze 'rozmowy' kończą się po dwóch zdaniach!
Dałem sobie spokój i odezwałem się dopiero, gdy stanęliśmy przed drzwiami mojego domu.
- Dzięki za odprowadzenie - ugh, czuję się jak zakochana nastolatka z amerykańskich romantyków... - Może wejdziesz?
- Nie dzięki, pójdę już. - czy ten człowiek w ogóle wie, co to emocje?!
- Dziękuję, że mnie nie zostawiłeś tam, przy cmentarzu. I przepraszam za bezczelne zajęcie twojego łóżka - uśmiecnnąłem się lekko.
- Nie ma sprawy.
- Swoją drogą, jest bardzo wygodne... - zaśmiałem się.
- Racja, ale podłoga też nie najgorsza - Jest! Sukces! Uśmiechnął się!
- To cześć, Frankie. Jeszcze raz wielkie dzięki - rzuciłem na pożegnanie.
- Na razie, Gee - pożegnał się i odszedł.
Otworzyłem duże drzwi kluczem znalezionym w kieszeni. Przy okazji sprawdziłem godzinę. Było nieco przed szóstą. Muszę przyznać, że Frank mieszka dość daleko.
Ściągnąłem buty i po cichu wszedłem po schodacn na górę. Zajrzałem do pokoju brata. Ujrzałem go śpiącego w łóżku.  Na około walały się ciuchy, jakieś żarcie i kilka kubków po napojach.
Co za leń, nawet mu się posprzątać nie chce...
Przemknęło mi przez myśl, żeby zrobić mu kawał i wysmarować go czymś po twarzy, ale po chwili zrezygnowałem wiedząc, że potrafiłby się zemścić w najokrutniejszy sposób, jaki wpadłby mu do tego pusto-pełnego łba.
Poszedłem do swojego pokoju po jakieś świeże ciuchy i wskoczyłem pod prysznic. Stojąc pod strumieniem ciepłej wody, zacząłem rozmyślać o wydarzeniach z minionej nocy.
Frank wydaje się być spoko, chociaż nie mówi prawie nic i jest strasznie tajemniczy. A, i okropnie lubi swoje okno.
Myśląc o tym wszystkim, zdałem sobie sprawę, że dzięki temu ani razu nie pomyslałem o Davidzie.
Hmm... miło.

~~
Notka o niczym, narobiłam masę błędów, sorry :<

piątek, 11 kwietnia 2014

O kawie i łóżku Franka [3]


          Obudziłem się w ciemnym pomieszczeniu. Znajdowałem się na miękkim posłaniu. Rozejrzałem się trochę po pokoju. Ściany były ciemne, gdzieniegdzie obklejone plakatami. Nie mogłem zobaczyć, kto się na nich znajduje, bo światło było zgaszone,a za oknem było ciemno. Leżałem na dużym łóżku, a obok niego znajdowała się szafka nocna. Zobaczyłem na niej mój telefon, więc pochyliłem się, aby go dosięgnąć. Przy okazji poczułem okropny ból głowy... Zdziwiłem się, kiedy zobaczyłem prowizoryczne posłanie obok łóżka. Jakiś koc i mała poduszka leżały spokojnie na podłodze. Wyglądały tak, jakby ktoś niedawno na tym spał. 
No świetnie, śpię sobie w obcym domu, w dodatku z nieznajomym czymś obok!
Sprawdziłem godzinę na telefonie. 3:47. Westchnąłem.
Och, jak dobrze, że mama ma dziś nocny dyżur w szpitalu...
Usłyszałem zbliżające się kroki. Trochę się przestraszyłem, gdy zobaczyłem chłopaka wchodzącego zwyczajnie do pokoju.
- O, obudziłeś się - rzucił trochę zaskoczony, gdy zobaczył mnie siedzącego na łóżku i patrzącego w mrok To był Frank. Podszedł do łóżka i usiadł na jego rogu.
- Emm... Gdzie jestem? - spytałem niepewnie.
- U mnie w pokoju - odpowiedział spokojnie popijając jakiś gorący napój z kubka. Poczułem kawę. Nie... Kto normalny pije kawę w środku nocy??
- Niby dlaczego? - co ja, do cholery robię w pokoju Franka?!
- Ech... - westchnął ciężko. - Śpij, jutro ci opowiem, dobra? - spojrzał na mnie. Z jego twarzy nie można było wyczytać nic, była pozbawiona emocji. 
- Człowieku, nie mam zamiaru u ciebie spać! Zaraz spadam do domu, tylko powiedz mi, co ja tu robię.
- Myślisz, że trafisz stąd do domu? Nawet nie wiesz, jaka to ulica, w dodatku jest środek nocy - chłopak zaśmiał się kpiąco, ale miał rację. Raczej nie trafiłbym do domu. 
- Więc możesz mi w końcu wytłumaczyć, dlaczego tu jestem? I skąd się wziął ten okropny ból głowy? - Oj Gee, trzeba było się nie podnosić...
- Znalazłem cię nieprzytomnego koło cmentarza, więc nie mogłem cię zostawić na pastwę losu, prawda? - oznajmił i wziął łyka napoju. - Kawy? - spytał jak gdyby nigdy nic.
- Jak to nieprzytomnego? - przestraszyłem się. Po chwili przetworzyłem też jego ostatnie pytanie. - Czekaj...co? - popatrzyłem na niego jak na jakiegoś świra.
- No tak, byłeś nieprzytomny, nie oddychałeś, czy coś - wzruszył ramionami. Nie patrzył na mnie prawie wcale, tylko siedział spokojnie z kawą w ręku i odpowiadał beznamiętnie na moje pytania. - No co? Nie można kawy wypić?
- W środku nocy? Nie zamierzasz spać? - nie odpowiedział. Znowu wypił łyk gorącego napoju. - Nie wiesz może, jak to się stało, że zemdlałem?
- Wyglądało tak, jakbyś spadł z ogrodzenia - no tak, możliwe, przecież płot przy cmentarzu jest strasznie wysoki.
- Okey... Więc co teraz ze mną? Nie puścisz mnie do domu, prawda?
Odłożył pusty kubek na szafkę i spojrzał na mnie.
- Nie, nie puszczę cię - uśmiechnął się zawadiacko. - Gdyby coś ci się stało to jeszcze odezwałyby się jakieś marne resztki mojego sumienia, a wtedy byłoby baardzo źle - zaśmiał się. Dosypał sobie czegoś do tej kawy, czy jak?!
- Dobra... - rzuciłem trochę zdezorientowany. - W takim razie zamień się miejscem, przecież nie będę spał w twoim łóżku, wystarczy, że mi pomogłeś - chciałem wstać, ale zakręciło mi się w głowie i ponownie opadłem na łóżko. Frank zaśmiał się pod nosem.
- Leż, bo jeszcze mi się przekręcisz na tej podłodze - chłopak nie przestawał się uśmiechać. - Mi tu wygodnie, penie i tak nie będę zbyt dużo spał.
- Czemu?
- Człowieku, wypiłem mocną kawę.
Ach, rzeczywiście...
Wziąłem komórkę i napisałem sms'a do Mikey'a:
Młody, jestem u kolegi, będę jutro rano. 
Nie spraszaj panienek i nie oglądaj pornoli. 
Pamiętaj, że ja się o wszystkim dowiem.
Frank obserwował mnie przez cały ten czas.
- No to dobranoc, czy coś - rzuciłem i lekko się uśmiechnąłem. Chłopak otrząsnął się i zszedł z łóżka.
- Dobranoc, Gee - odpowiedział i położył się pod kocem. Odwrócił się do mnie bokiem, w stronę okna.
Ja próbowałem usnąć, ale Morfeusz nie był dla mnie łaskawy. Myślałem o Franku, o jego zachowaniu i doszedłem do wniosku, że będę musiał mu się jakoś odwdzięczyć. Nie wiedziałem tylko jak. No cóż, miałem nadzieję, że pomysł w końcu wpadnie mi do głowy.
Swoją drogą...
Frank ma bardzo duże i wygodne łóżko.

niedziela, 6 kwietnia 2014

Czyżbym nie był jedyny? [2]

They’re gonna rip up your heads
Your aspirations to shreds
Another cog in the murder machine

    Po szkole wróciłem do domu w okropnym humorze. Rzuciłem się na łóżko i nie zamierzałem wstawać. Myślałem o Davidzie, o tym, co było. Cholernie za nim tęskniłem, ale wiedziałem, że nie mogę zawracać sobie nim głowy. Nie warto. Zraniłby mnie jeszcze bardziej, gdybyśmy do siebie wrócili. Powtarzałem sobie, że czas wyleczy rany, i że w końcu o nim zapomnę. Głos w środku mówił mi, że nie będzie to takie łatwe, w końcu czekały nas jeszcze prawie trzy lata wspólnej nauki.
Westchnąłem. Miałem dość tego wszystkiego.Potrzebowałem dragów. Albo żyletki. Czegokolwiek, do cholery!
Powstrzymałem się, kiedy próbowałem otworzyć szafkę. Skorciłem się w duchu, za to, że jestem taki słaby. Opadłem zrezygnowany na łóżko i wtuliłem się w poduszkę. Zacisnąłem mocno powieki, czując, że moje oczy stały się wilgotne bardziej niż zwykle. Wiedziałem, że nie mogłem. Zdawałem sobie sprawę z tego, że poddając się zranię najważniejszą osobę w moim dotychczasowym życiu, mojego najukochańszego brata, za którego oddałbym życie, gdyby była taka potrzeba.
Rozdygotany wstałem z posłania i gwałtownie wyszedłem z domu. Na dworze robiło się już ciemno. Była jakaś szósta popołudniu, może wcześniej. Biegiem skierowałem się na cmentarz. No co? Tylko tam mogłem w spokoju pomyśleć. Dobiegłem do bramy. Zamknięta. Nosz cholera. Przeskoczyłem płot i biegłem dalej cmentarną ścieżką. Zobaczyłem postać przed sobą. Chłopak szedł tyłem do mnie, powoli,  z rękami w kieszeniach. Nie zdążyłem zahamować i wpadłem na niego.  
Jakie to żałosne!
Upadliśmy oboje na chodnik. W świetle latarni zobaczyłem czarnowłosego chłopaka o ciemnych jak noc oczach, w których było coś dziwnego i innego. Szybko podnieśliśmy się z ziemi.
- Uważaj, jak chodzisz, człowieku!
W lekkim świetle zobaczyłem przebłysk krwistoczerwonego koloru w jego oczach. A może mi się tylko wydawało...?
- No sorry... Przepraszam - trochę się zmieszałem. Zdziwiłem się słysząc własną reakcję. Zazwyczaj wybucham gniewem, nawet, gdy coś stanie się z mojej winy. Ale z jakiegoś powodu teraz było inaczej...
- Dobra, spoko. Wytłumacz mi tylko, po kiego biegasz po cmentarzu o tej porze?
- A ty, co tu robisz? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie z ironicznym uśmieszkiem.
- Nie twoja sprawa - prychnął. Chciał odejść, więc poszedłem za nim. A co mi szkodzi, i tak nie mam co robić.
- Ciekawy początek naszej znajomości - rzuciłem bezmyślnie.
- Jakiej znajomości?! Zostaw mnie w spokoju i już - odpowiedział lekko wkurzony. Oj nie kochany, nie pozbędziesz się mnie tak łatwo.
- Jesteśmy podobni, uwierz...
- Różnimy się od siebie wszystkim, uwierz - odwrócił się do mnie z udawanym gniewem wymalowanym na twarzy.
Podniosłem rękaw bluzy i pokazałem mu swoje blizny.
Co mnie podkusiło, żeby pokazywać coś takiego zupełnie obcemu chłopakowi??
Stał nieruchomo z obojętnym wyrazem twarzy. Złapałem go delikatnie za nadgarstek. Nie protestował. Nie odezwał się ani słowem, kiedy powoli podnosiłem w górę kawałek materiału. Patrzył gdzieś w miejsce za mną. Przyjrzałem mu się. Był ode mnie trochę niższy, miał czarne włosy i kolczyk w wardze. Jego twarz była blada, ale pociągająca.
Cholera, Gerard, co jest z tobą nie tak?
- Widzisz? - odezwałem się cicho. Przyłożyłem swój nadgarstek do jego, nie widziałem zbyt dużej różnicy. Podobne blizny, identyczne podejście do życia. Ciekawe, jakie krzywdy muszą się kryć za tymi szramami...
Spojrzał na nasze ręce, a potem na mnie. Nie odezwał się ani słowem, tylko zacisnął powieki i spuścił głowę. Opuściłem rękę i stałem w ciszy czekając na jego odzew. Byłem wyjątkowo spokojny i opanowany, jednak nie poznawałem siebie. Czułem się tak, jakby jakaś niewidzialna moc wkradła się do mojego wnętrza.
- Dlaczego to zrobiłeś? - zapytał cicho po długiej chwili ciszy. Lekko podniósł głowę, aby spojrzeć na mnie.
- Nie wiem - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- Jesteś dziwny - rzucił. - Ale ja też.
- Mówiłem ci, jesteśmy podobni.
- Trochę. Ale nie do końca.
- Co masz na myśli? - spytałem zaciekawiony. Miałem nadzieję, że uda mi się wyciągnąć o nim więcej informacji.
- Nie ważne - odpowiedział szybko. Opuścił rękaw i naciągnął kaptur na głowę. - Masz ciekawą osobowość.
A ty piękne oczy.
Spojrzałem na chłopaka i zadałem banalne pytanie:
- Jak masz na imię?
Zaraz... O czym ja przed chwilą myślałem?!
- Frank. A ty? - nasza rozmowa była zupełnie inna niż przedtem. Rozmawialiśmy jak normalni ludzie!
- Gerard. Często tu bywasz?
- Czasami mam wrażenie, że tu mieszkam. - powiedział smętnie.
W krzakach coś się poruszyło. Frank gwałtownie podniósł głowę i zaczął nasłuchiwać. I znów ta czerwień w jego oczach...
- Lepiej stąd idź - nakazał.
- Niby dlaczego?
- Powiedziałem, żebyś poszedł - chłopak starał się opanować gniew. - Proszę... - rozległo się cicho.
- Dobra... - niepewnie wycofałem się z cmentarza. Rzuciłem jakieś 'cześć', ale nie usłyszałem odpowiedzi. Frank nadal stał w jednym miejscu i sprawiał wrażenie niesamowicie czujnego.
Przeskoczyłem płot i poczułem, że coś mnie atakuje. Z dwóch stron napierały na mnie istoty nieznanego pochodzenia. Próbowałem walczyć, ale nie miałem szans. Było ich wiele, zbyt wiele. Po chwili poczułem, że ich liczba zmniejsza się. Zobaczyłem krwistoczerwone oczy i bezwładnie opadłem na ziemię.

~
*My Chemical Romance - Teenagers

środa, 2 kwietnia 2014

Dlaczego to jest takie trudne? [1]

- Nienawidzę cię!

Odkąd zobaczyłem Davida obściskującego się pod blokiem z jakąś laską, jeszcze bardziej zamknąłem się w sobie. To jest straszne. Jednego dnia jestem szczęśliwy, drugiego mam ochotę się zabić. I tak jest bez przerwy od końca podstawówki. Moja poduszka nigdy nie odpocznie od łez, a żyletka już zawsze będzie moja. Może to z nią się zwiazać...?
Wstałem do szkoły o dziwo w dobrym humorze. Dobrze, że Mikey mnie obudził, jego uśmiechnięta twarz z rana jest dobra na wszystko.
Wyszedłem do szkoły z pustym żołądkiem tylko dlatego, że nie było niczego innego. Trudno być wegetarianinem w domu, gdzie każdy żre tylko mięso.
Ja chętnie zjadłbym człowieka. Nie lubię ludzi i tak mi już chyba zostanie.
Idąc chodnikiem rozmyślałem nad swoim życiem. Żałosny temat.
Z wielką ochotą właziłem w kałuże, aby poczuć się jak dziecko. To było świetne. Ludzie patrzyli na mnie zdziwionym i poirytowanym wzrokiem, ale to mi nie przeszkadzało, bardziej dawało satysfakcję.
Dotarłem do szkoły w mokrych glanach i spodniach. Tutaj też każdy mierzył mnie wzrokiem. Kierowałem się do mojej szafki i minąłem Davida z tą zdzirą. Mój humor odleciał i nie dał złapać się spowrotem do klatki.
Kiedy otworzyłem szafkę w moje serce wbił się kolejny maleńki, ale śmiertelny sztylet. W środku na jej drzwiczkach wisiało stare zdjęcie. Moje i Davida.
Zacisnąłem powieki i delikatnie odkleiłem przedmiot. Wrzuciłem go w głąb szafki, by nie oglądać go jakiś czas. I tak później go znajdę i znów poczuję ból.
Wyciągnąłem książki i poszedłem na lekcje.
W obskurnej klasie czułem się jak w klatce, ale nie mogłe nic na to poradzić. Los chciał, że David usiadł niedaleko mnie. Nieważne, gdzie spojrzałem, wszędzie był on. Nie mogłem wytrzymać tego bólu. Czułem, jak coś w środku rozrywa mnie powoli na kawałki. Dlatego poczułem ulgę, gdy zadzwonił dzwonek.
*
-Gerard, powiedz mi, o co chodzi - Mike wszedł do pokoju nawet nie pukając.
- Mikey, to nie twój problem.
- Jak dla mnie, to jest to mój problem. Jesteś moim bratem, więc chyba mam prawo wiedzieć, co się dzieje, tak?
- Proszę cię, daj spokój. Jeśli będę potrzebował, powiem.
Kiwnął głową. Kiedy miał już wychodzić rzucił przyciszonym i jakby wystraszonym głosem:
- Gerard, nic sobie nie zrobisz, prawda...?
Wstałem.
Podszedłem do brata.
- Nic nie zrobię. Jeśli jesteś przy mnie, to będę się powstrzymywał.
Michael przytulił się do mnie mocno. Do oczu napłynęły mi łzy.
- Obiecujesz? - usłyszałem.
- Obiecuję braciszku. - przylgnąłem do niego mocno i poczułem, że moje policzki robią się mokre. - Obiecuję...
*
Dzisiaj mija druga rocznica śmierci mojej babci. Razem z Mikeyem byliśmy do niej ogromnie przywiązani, kochaliśmy ją. Postanowiliśmy więc odwiedzić cmentarz. Posprzątaliśmy grób, zapaliliśmy znicze i porozmawialiśmy. Nie tylko ze sobą, z babcią też. Opowiedzieliśmy jej o tym, co się wydarzyło odkąd odeszła, i jak bardzo nam jej brakuje. Nie mogłem wytrzymać bólu. Psychicznego i fizycznego. Nie brałem od dwóch dni, organizm dopominał się o kolejną dawkę. Ale nie. Nie mogłem. Obiecałem. Robię to dla Mike'a. I dla babci. Ona też nie chciała, bym się od czegoś uzależnił. Zawsze powtarzała mi i Mikey'owi abyśmh wyrośli na porządnych ludzi. Była wspaniała.
Poprosiłem brata, aby zostawił mnie samego. Skinął głową. On się tak cholernie martwił. Przeze mnie. Ja tak bardzo nie chciałem go ranić.
Siedziałem na ławce obok grobu. Powiedziałem babci to, co mi leżało na sercu. Wiedziałem, że w jakiś sposób pomoże.
Idąc cmentarną drogą natknąłem się na jakiegoś chłopaka. Stał nad czyimś grobem, a mi wydawało się, że jego policzki są mokre od łez. Podwinął lekko rękaw, aby zapalić znicza. Zauważyłem blizny.
Witaj, Bracie.