Z dedykacją dla Roxy z okazji imienin, które były już dość dawno <3 xD
Obiecałam zryć ci psychę, więc obietnicy dotrzymuję :3
Z chęcią zadedykowałabym to również Asiątku/Asiątkowi (?), ale wiem, że tu nie wchodzi... :/
Przed przeczytaniem upewnijcie się, że odłączyliście wszystkie telefony w odległości 5 kilometrów, aby mamusia i nikt inny nie mógł zadzwonić do psychiatryka z prośbą zabrania osoby, która to właśnie przeczytała... Albo wiecie co? Naszykujcie BIAŁE KAFTANIKI! :D xD
Miłego czytania! <3 xD
________________________________________
- Jedziemy na imprezę!!!
Po wspólnym mieszkaniu chłopaków rozległ się donośny wesoły krzyk ciemnowłosego gitarzysty. Z wielkim uśmiechem na twarzy zjechał po barierce ze schodów i podszedł do tego, który stał najbliżej. Padło na zszokowanego Gerarda stojącego pośrodku salonu z kubkiem kawy w ręce. Frank podszedł do niego, wziął kubek, upił duży łyk i odłożył na mały stolik umiejscowiony naprzeciw kanapy. Chwycił przyjaciela za ręce i zaczął udawać, że tańczy z nim tango po pijaku. Tanecznym krokiem przemierzyli cały salon. Gerard na początku nie wiedział za bardzo, co się dzieje, ale po chwili zaśmiał się serdecznie i wariował wraz z Frankiem. Po chwili dotarli do kuchni, gdzie Ray opierał się o stół, a Mikey siedział na krześle obok niego. Oboje popijali kawę z ogromnych kubków. Frank i Gee zaczęli śpiewać, że nie chcą być amerykańskimi idiotami i porwali do tańca pozostałych. Zdążyli wyrwać im kubki z rąk i wypić połowę napojów. Mikey przewrócił ostentacyjnie oczami, co zauważył Ray. Gitarzysta zaśmiał się i zaczął tańczyć z przyjaciółmi.
- Trololol! - Gerard i jego najlepszy przyjaciel wzięli młodszego Way'a po ręce i zmusili go do tańca. Ray podszedł z błyskiem psychopaty w oczach i pokazał basiście Magiczne Rączki Władzy Nad Mikey'em. Chłopak zaczął się wyrywać z uścisku reszty, ale był za słaby dla dwójki przyjaciół. Gitarzysta zbliżył się niebezpiecznie blisko, zaśmiał się psychopatycznie i zaczął łaskotać Way'a po całym ciele. Mikey zaczął się rzucać, krzyczeć, śmiać się, płakać i nie wiadomo co jeszcze... Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
- Co tu się dzieje?! - Bob wpadł do kuchni jak opętany, co wywołało jeszcze większy wybuch śmiechu u pozostałych muzyków. Perkusista podniósł jedną brew i badawczo spojrzał najpierw na Ray'a, potem na Gerarda, Mikey'a i Franka, którzy znowu zaczęli szaleńczo tańczyć.
- Bawimy się, tak? I to beze mnie? - spytał udając oburzonego. Z podniesioną głową przeszedł przez kuchnię. Otworzył górną szafkę na rogu i wygrzebał stamtąd butelkę whisky.
- Idę schlać się samotny w kąciku - oznajmił kiedy kierował się w stronę salonu z kamienną twarzą a'la Mikey. Reszta chłopaków zatrzymała się na chwilę i wymieniła ze sobą spojrzenia mówiące: ,,On ma flaszkę! Trzeba zareagować!".
Frank wkroczył do akcji i ze słodkim uśmieszkiem na ustach podszedł do Bob'a od tyłu.
- Bob, kochanie, przecież wiesz, że my wszyscy cię kochamy - szepnął zalotnie do jego ucha i przygryzł lekko jego płatek.
Bob stanął jak wryty. Był zszokowany, a zarazem ledwo powstrzymywał śmiech.
- Frank, jesteś cholernie zboczonym pedałem - wysyczał perkusista ledwo odwracając głowę w stronę gitarzysty opierającego się o jego ramię i przytulającego się do niego.
- Wiem o tym - Iero pocałował przyjaciela w policzek i korzystając z jego nieuwagi wyrwał mu butelkę z ręki i odszedł kilka kroków. - A ty nie możesz oprzeć się moim zalotom - chłopak zamrugał szybko oczami niczym jakaś laseczka w barze. - I właśnie straciłeś swoje whisky - uśmiechnął się przebiegle i upił wielki łyk alkoholu.
Bob stał między kuchnią i salonem z zaciśniętymi ustami, próbując z całej siły zachować kamienny wyraz twarzy. Jednak nie wytrzymał, gdy zobaczył, jak Gerard podchodzi do Franka i całuje go w usta odbierając mu przy tym butelkę. Wokalista upił duży łyk i oddał butelkę bratu. Powrócił do bardzo ciekawej czynności - całowania Franka...
Perkusista dołączył do przyjaciół, którzy nie byli zajęci całowaniem siebie nawzajem. Wyrwał Ray'owi butelkę i opróżnił do końca. Cóż... Najwyraźniej nie była zbyt duża. A może to chłopcy wypijali tak dużo za jednym razem...? No nie ważne. Ważne jest to, że znalazła się kolejna butelka alkoholu!
- Stop! - wykrzyknął Ray stojąc przy stole - Zacznijmy się zachowywać jak cywilizowani ludzie... - cztery pary oczu spojrzały na niego zszokowane. Nawet Gerard zdołał się oderwać od Franka...
Gitarzysta odchrząknął i powiedział z udawaną powagą:
- No dobra... To kto chce po kielichu? - wykrzyknął łapiąc w dłoń butelkę wódki.
Muzycy rzucili się w jego stronę krzycząc coś w stylu ,,ja!". Toro trzymał butelkę wysoko nad głową i podszedł do szafki, aby wyciągnąć kieliszki.
- Siadać dzieciaczki, wujaszek Toruś zaraz poleje - oznajmił wesoło i postawił pięć małych kieliszków na stole, przy którym zdążyła się już usadowić reszta zespołu.
Z gracją i uśmiechem na twarzy odkręcił butelkę i nalał wódki każdemu z przyjaciół. Chłopaki, udając cywilizowanych ludzi uśmiechnęli się do niego sztucznie, podziękowali i wznieśli toast.
- Za włochatą małpę, która polewa!
- Eeej... - Ray udawał urażonego.
- Nie marudź, tylko pij! - zawołał wesoło Frank i przechylił swój kieliszek.
Przyjaciele kontynuowali pijaństwo. Nie wiadomo, kiedy skończyli i co działo się potem w ich wspólnym mieszkaniu...
Po wieeeeluuu opróżnionych butelkach, jeszcze większej ilości pocałunków i tańców na stole w samych bokserkach...
Mikey otworzył zaspane oczy i spróbował rozeznać się w sytuacji. Poczuł, że leży na czymś miękkim i ciepłym... W dodatku to 'coś' się poruszało...
Podniósł mocno obolałą głowę i ujrzał coś, co wprowadziło go w szok...
Jego głowa spoczywała na gołym brzuchu Bob'a śpiącego słodko na kanapie. W dodatku ich ręce stykały się na klatce piersiowej perkusisty... Basista cofnął powoli rękę z lekkim obrzydzeniem. Spróbował się podnieść, ale jego głowa tak bolała, że zrezygnowany znów opadł na Bob'a. Odwrócił się jednak tak, aby opierać się plecami o kanapę i mieć przed oczami cały pokój. Jego oczom okazał się ogromny bałagan... Pełno pustych butelek, ubrań i nie wiadomo czego jeszcze... Gdzieś w kącie zobaczył leżących na sobie Gerarda i Franka, oczywiście pół nagich... Gee leżał na brzuchu Franka, a jego głowa spoczywała na podłodze tak, że Mikey widział tylko rozczochrane czarne włosy brata.
Rytmiczny zaś spał sobie w najlepsze z rękami nad głową i otwartymi ustami. Miał na sobie tylko spodnie ledwie okrywające jego tyłek.
Młodszy Way znów ponowił próbę wstania. Podparł się rękami o stolik do kawy i stanął na chwiejnych nogach. Dopadł go okropny ból głowy, więc z grymasem bólu wymalowanym na twarzy odszedł powoli do kuchni.
Tam, na stole, spał sobie spokojnie Ray. Leżał (podobnie jak reszta) w samych bokserkach, na brzuchu. Głowę przysłaniała mu burza loków, a ręce zwisały swobodnie po obu stronach mebla. Mikey podszedł do niego i zobaczył napis w dole jego pleców. Rozpoznał swoje pismo i wytężył wzrok. Ledwo przeczytał nierówne zdanie:
,,Mikey tu był"
Obok była też strzałka wskazująca na tyłek Ray'a...
Chłopak załamał się i przejechał dłońmi po twarzy. Sytuacja niby komiczna, ale z drugiej strony...
Nie myśląc za wiele chwycił stojący na kredensie kubek i nalał do niego zimnej wody z kranu.
Zamachnął się i... wylał wszystko na gitarzystę.
Toro zerwał się z miejsca z wrzaskiem i spadł ze stołu na podłogę. Mikey nie wiedział, co robić. Pokazał tylko przyjacielowi, żeby był cicho, a ten spojrzał na niego z wyrzutem i pytaniem w oczach: ,,Jak niby mam być cicho?!"
- Cicho bądź, bo jeszcze ich wszystkich pobudzisz - powiedział Way.
- No to trudno! Możesz mi powiedzieć dlaczego jestem cały mokry?! - Ray wydawał się być wkurzony.
- Oj, lepiej żebyś nie wiedział... - rzucił.
- Młody... Lepiej powiedz...
- Uwierz mi przyjacielu, że wolisz przejść przez życie bez tej wiadomości - westchnął Mikey. - A teraz wstawaj i daj mi dokończyć robotę dopóki nikt nie widzi.
- Czekaj... Co? Jaką robotę? I nadal nie wiem, dlaczego jestem mokry! - Ray podniósł głos i wstał.
- Zamknij się szympansie - wysyczał Way. - No dalej, odwróć się, muszę zmyć z ciebie to cholerstwo - w tej chwili basista zdał sobie sprawę, że powiedział zbyt dużo...
- O czym ty mówisz? Co ja mam na sobie?! - gitarzysta wytrzeszczał oczy i zaczął oglądać swoje ciało.
- Taki...hmm... piękny napis... - wydukał.- którego nie chcesz widzieć! - dodał szybko.
- Co?! - Toro pobiegł do łazienki, za nim Mikey. Gdyby ktoś ich teraz widział pewnie wybuchłby śmiechem. Przygrubawy koleś w samych bokserkach i burzą włosów na głowie prawie biegł w stronę łazienki, za nim chudy basista z kubkiem w ręce próbował dotrzymać mu kroku.
Swoją krzątaniną obudzili Gerarda, który tylko lekko podniósł głowę, ale nic nie zobaczył, więc znów spróbował zasnąć.
Ray dotarł do łazienki i stanął przed wielkim lustrem na pół ściany. Odwrócił się tak, aby widzieć swoje plecy i...
- Aaaaaaa!!! - zaczął krzyczeć i krążyć po pomieszczeniu łapiąc się za głowę.
- Mikey, co to ma być?! - podszedł do przyjaciela i złapał go za ramiona. Ten lekko się uśmiechnął i po chwili odpowiedział:
- Szczerze? Sam nie wiem, ale powiem ci, że cholerstwo jest odporne na wodę, nie tak jak niektórzy - spojrzał z politowaniem na mocno zszokowanego gitarzystę, który spuścił ręce.
- Myślisz... że co tu się działo? - spytał niepewnie.
- Nie wiem, nic nie pamiętam - zaśmiał się Młody. - Ale mogę się założyć, że było ostro - uśmiechnął się zadziornie. - No ale myślę, że lepiej nie pokazujmy tego dzieła chłopakom.
- Nie mam najmniejszego zamiaru - zaprzeczył gitarzysta. Rozejrzał się po łazience w poszukiwaniu jakiejś koszulki. Podszedł do prysznica i wyjął mokry T-shirt. - Ej... Nie wiesz może, co moja koszulka robi pod prysznicem...?
- Może się kąpie? - doszedł ich nieznajomy głos.
Obydwaj skierowali wzrok w stronę drzwi, gdzie stał Frank opierający się jedną ręką o framugę drzwi i uśmiechający się swoim 'Franiowym Uśmieszkiem'.
- Matko, Frank, co jest z twoim głosem? - spytał zszokowany Mikey. Głos rytmicznego był mocno zmieniony, zachrypnięty.
- Myślisz, że to wiem? - zaśmiał się i zakasłał. - A wy co tu robicie? Torturujecie się? Ray, ogranicz wrzaski, błagam.
Toro oblał się rumieńcem, a młodszy Way dostał ataku śmiechu.
- Coś w tym... stylu... - wydukał między napadami śmiechu Mikey.
- Okeey... zostawiam was samych - Iero mrugnął i śmiejąc się opuścił łazienkę.
Poszedł do kuchni, gdzie Gee zdążył już zrobić sobie kawę.
- Ale mam cholernego kacora... - powiedział z bólem i złapał się za głowę.
- Nie tylko ty - rzucił Bob, któty opierał się o blat i zajadał coś w stylu kanapki z serem.
- Mówiłem, żebyśmy nie pili tego gówna za pięć zeta... Ale nie, bo my bez półtora litra denaturatu na pół godziny nie wytrzymamy... To tera zdychajmy! - obwieścił Frank i opadł na krzesło.
- Czy ktoś wie, co działo się w nocy? - spytał niewyraźnie Ray wchodząc do kuchni. Sukces! Znalazł suchą koszulkę! I jeszcze potrafił ją ubrać!
- Z tego co widzę, była niezła impreza - powiedział Mikey wskazując na opróżnioną szafkę, w której powinien znajdować się alkohol.
- O cholera, ileśmy wczoraj wychlali? - zapytał zdziwiony Gerard.
- Zdecydowanie więcej niż potrafi pomieścić nasza magiczna szafka - zaśmiał się Iero. - Ej, Ray, nie bądź cham, zrób Franusiowi kawusię - Frank spojrzał na przyjaciela, który przymierzał się do zrobienia sobie kawy i zrobił słodkie oczka.
- Spierdalaj - rzucił sucho Toro i wlał wrzątek do kubka. Tego samego, którego użył Mikey do zrzucenia go ze stołu.
- Włochata małpa - syknął Frankie pod nosem.
- Mówiłeś coś? - Ray odwrócił się w jego stronę.
- Nic nic Torusiu, nic nic - uśmiechnął się sztucznie. - Tylko uważaj, żebyś się nie zadławił tą kawką - wyszczerzył się. Gee zaśmiał się cicho.
Gitarzysta usiadł przy stole z kawą w ręce, a Mikey zabrał się za robienie śniadania.
- Zaraz... Mikey...? Śniadanie...? Cholera, co my wczoraj braliśmy?! - Bob złapał się za głowę, a reszta wybuchnęła śmiechem.
Frank wstał, gdy usłyszał dzwonek komórki. Zaczął przetrzepywać salon w poszukiwaniu urządzenia, ale nigdzie go nie znalazł.
- Czy ktoś wie, gdzie jest mój telefon?! - wykrzyknął w stronę kuchni.
- Ja chyba wiem! - odpowiedział młodszy Way. Wyciągał właśnie smartfona z lodówki, gdzie leżał sobie spokojnie do połowy zamoczony w maśle...
- Matko kochana! Kochanie, nic ci nie jest?! - Iero podbiegł do Mikey'ego i wyrwał mu telefon z ręki. Znalazł ścierkę i zaczął go dokładnie wycierać ze strachem w oczach, bo w pewnym momencie przestał dzwonić.
Kiedy w końcu pozbył się niepotrzebnej ,,ozdoby" zabrał się za sprawdzanie, czy komórka działa.
- Uff... - odetchnął z ulgą, gdy zobaczył, że wszystko działa jak należy. Sprawdził nieodebrane połączenie od mamy i przeczytał SMS'a od niej:
Jestem w supermarkecie, chcecie coś?
- Hmm... chcemy coś ze sklepu? - spytał przyjaciół.
- Kefir... - z bólem w głosie oświadczył Gerard.
- Kotku, na takiego kaca nawet pierdyliard litrów kefiru nie pomoże - powiedział z politowaniem Frank i poklepał go po ramieniu.
- Jakiś sok by się przydał - rzucił Mikey.
- Okey.
- Zaraz... Twoja mama to tutaj przywiezie, tak? - spytał niepewnie Bob.
- No tak... A co?
- Nie możemy jej tu wpuścić! Przecież jak zobaczy, jaki mamy burdel w domu i jak wyglądamy to każe nam iść na odwyki przy okazji do psychiatryka! - prawie wykrzyknął perkusista.
- O cholera, masz rację! - rytmiczny złapał się za głowę. - W takim razie nie chcemy nic... - rzucił i odpisał mamie.
Po tym zaczął przeglądać komórkę. Otworzył folder ze zdjęciami i wybuchnął śmiechem. Reszta zespołu popatrzyła na niego jak na wariata.
- A temu co? - spytał beznamiętnie Ray.
- Trzeba go wysłać do psychiatryka, nie ma rady - odpowiedział Gee lekko się śmiejąc. - Chociaż nie wiem, czy to coś da...
- Lepiej... spójrzcie... - wydukał Frank i wręczył Gerardowi telefon.
Wokalista także zaniósł się śmiechem na widok zdjęcia i posłał urządzenie dalej. Po chwili każdy pokładał się ze śmiechu.
Pewnie jesteście ciekawi, co było na zdjęciu, co?
A no, spróbuję wam to opisać.
Frank uwiecznił Mikey'a ujeżdżającego Ray'a na środku salonu, Bob'a siedzącego w kącie i popijającego whisky z butelki oraz Gerarda, który wlazł mu w kadr i wywalił jęzor. Zastanawiacie się, jak chłopcy byli ubrani?
No a jak mogli być?
Większość z nich zazwyczaj paradowała w samych bokserkach podczas imprezy... Dopiero do śniadania zdążyli się ogarnąć... No, trudno to nazwać ogarnięciem się, no ale dobra...
- Wiecie, co wam powiem? - zaczął Gerard, kiedy trochę się uspokoili. - Nigdy więcej z wami nie pije! - wykrzyknął i znowu wszyscy zaczęli się śmiać.
- Ej... A tak w ogóle to od czego się to zaczęło? - spytał Mikey.
- Frank darł się coś o jakiejś imprezie... Chyba mieliśmy gdzieś jechać, czy coś... - rzucił Ray i spojrzał na rytmicznego.
- Ach tak... Nie mówiłem wam? No nieważne, może kiedyś się dowiecie - dokończył tajemniczo, uśmiechnął się i wyszedł z kuchni.
________________________
Tak oto prezentuje się moje pierwsze opowiadanie o My Chemical Romance :D
Mam nadzieję, że nie wylądowaliście przeze mnie w psychiatryku, i że się podobało :3
Tak szczerze, to miałam zupełnie inny pomysł, nie miało się skończyć na imprezie u nich w domu, tylko w zupełnie innym miejscu... No ale może kiedyś jeszcze wykorzystam ten pomysł, bo dam sobie głowę uciąć, że na pewno spodobałby się Roxy :D <3
A jeśli chodzi o tego cholernego kacora i gówno za pięć zeta... No cóż, tylko Asiątko może wiedzieć o co chodzi :') Mam nadzieję, że tu wpadnie... :| <3