niedziela, 22 marca 2015

It's an idea.

Cześć.
Chyba jeszcze żyję.
Choć zapewne mało kto mnie jeszcze pamięta :')
Wpadłam, bo dzisiaj dość smutny dzień.
Mianowicie 22 marca.
Dokładnie dwa lata temu My Chemical zakończyło swoją działalność.
Żałuję, że nie poznałam Ich wcześniej, nie usłyszałam na żywo, nie mogłam czekać na kolejną piosenkę... Bo zakochałam się w Nich nieco przed pierwszą rocznicą. To stosunkowo krótki czas odkąd Ich słucham. Ale wystarczający, by się zakochać... by przenosić w inny świat słuchając Ich piosenek... by ryczeć jak głupia każdego 22 marca.
My Chemical Romance znaczą dla mnie bardzo wiele. Zawsze znajdę w Nich wsparcie. Mogę czytać teksty piosenek w kółko, zastanawiać się nad sensem życia, robić wszystko przy akompaniamencie Ich muzyki...
Kiedy słyszę Ich piosenki to przenoszę się w zupełnie inny świat. Czuję, jak one opowiadają jakieś historie. Nawet jeśli nie pamiętam dokładnie tekstu i znaczenia wszystkich słów. Ja po prostu dzięki samej linii melodycznej słyszę te historie.
I to jest cudowne.
Pierwszy zespół, przy którym odczuwam coś takiego... Niesamowite, naprawdę. Kocham to uczucie i nawet nie potrafię go opisać.
Bo tego się NIE DA opisać.
To trzeba poczuć na własnej skórze. Na własnych uszach.
Nadal wydaje mi się to niemożliwe, jakaś magia. Chociaż dla zwyczajnych dorosłych byłby to jeszcze większy absurd...
,,Przenosić się w inny świat przy jakiejś głupiej piosence? To chore, potzrebujesz psychologa!" ~ Tak w skrócie.
Ale to się dzieje naprawdę. I jestem Im za to niewyobrażalnie wdzięczna. Najchętniej wyściskałabym wszystkich i wyryczała się na Ich ramionach.

Everybody wants to change the world.
Everybody wants to change the world.
But no one,
no one wants to die.

Wiecie co? Oni zmienili ten świat. Oni dali  nadzieję na lepsze jutro naprawdę wielu nastolatkom. I to jest piękne. 
Dzięki swoim piosenkom podtrzymywali ich przy życiu. I odchodząc nie zabrali jej ze sobą. Ona jest, ona żyje, ona wspiera... Pamiętajmy o tym.
Nieraz zastanawiam się jak wyglądałaby Ich twórczość, gdyby MCR nadal istniało. Strzelam, że bardziej byłyby to rytmy a'la Danger Days niż np. The Black Parade.
Chociaż wolałabym te starsze, trochę depresyjne i mroczne piosenki.
Chciałam napisać, że to niby dobrze, że zakończyli działalność. Ale nie dam rady...
Wiem, że Gerarda to powoli wykańczało. Ale po prostu... No nie umiem tego napisać. Dla żadnego fana MCR nie jest dobre to, że przestali tworzyć. 
Chociaż to może lepiej dla Nich. Dla Ich muzyki. Gdyby zrobili się bardziej 'popowi', że tak to ujmę, to ludzie zaczęliby ich okropnie krytykować. I oczywiście uzbierałoby się grono fangirlsów, które 'kochałyby' tylko tą najnowszą muzykę, gdzie Gerard tak brzydko nie krzyczy i nie ubiera tylko czarnych ciuchów.

Co do ich solowej twórczości:
Od razu rzuciło się w oczy, jak bardzo się od siebie różnią. Chyba mało kto pomyślałby, że Frak i Gerard grali w tym samym zespole, gdyby porównywał Ich najnowszą muzykę. 
Głównie napiszę tu o tej dwójce, bo na razie tylko oni wydali albumy.
Osobiście wolę muzykę Franka. Jest mocniejsza, bardziej do mnie przemawia. Taka... Franiowata?
Po protu idealnie trafia w mój gust.
Nie oznacza to, że nie lubię tej Gerarda. Przeciwnie. Uwielbiam ją. Mimo, że pod względem instrumentalnym jest, według mnie, gorsza niż ta Franka, to teksty są świetne. I wokal Gerarda. Cudownie było go znowu usłyszeć... Właściwie w zupełnie nowym wydaniu.

Nie ukrywam, że moim największym marzeniem jest Ich powrót. 
Chciałbym zobaczyć Ich razem na scenie, uśmiechniętych, zadowolonych z życia i swojej muzyki. Kochających fanów, swoje rodziny i to, co robią. 
Ale wierzę, że teraz są szczęśliwi.
W końcu My Chemical Romance nie umarło. 
Żyje w Nich oraz w nas, wiernych fanach.
Becasue it's not a band. It's an idea.
Stay strong Killyojs.


czwartek, 10 lipca 2014

Każdy potrzebuje pomocy... [7]

           - No cześć - powiedziałem, gdy zobaczyłem w drzwiach Franka. Miał na sobie czarne dżinsy z dość dużymi dziurami na kolanach i koszulkę z logiem Misfits. Jego włosy utrzymane były w 'artystycznym nieładzie', który w połączeniu z jego twarzą wyglądał niesamowicie. No, przynajmniej dla każdej dziewczyny, która leci na pierwszego lepszego...
- Cześć - odpowiedział. Zgadnijcie, uśmiechnął się?
Ależ nie.
Jak zwykle wyprany z emocji.
- To co, idziemy? - spytałem i lekko się uśmiechnąłem.
- No chyba nie będziemy tak stać, nie...? - Nic. Emocji brak.
- Jasne - rzuciłem przeciągając ostatnią samogłoskę.
Szliśmy przez kilka minut chodnikiem. Wymieniliśmy ledwie parę zdań o muzyce. Dowiedziałem się, że lubimy podobne zespoły. Nawet fajnie, zawsze będzie temat do rozmowy.
- Too.. gdzie ta pizzeria? - zapytał w pewnej chwili. Otrząsnąłem się, bo pogrążałem się we własnych myślach.
- Tutaj, za rogiem - odpowiedziałem, a po chwili otwierałem już wielkie szklane drzwi lokalu.
 Po przekroczeniu progu poczułem wspaniały zapach świeżo upieczonej pizzy. Zaciągnąłem się nim i przywitałem z kelnerem. Zdążyliśmy się już trochę poznać, bo bywałem tutaj dość często.
- To co? Co zamawiamy? - spytałem Franka, gdy usiedliśmy przy stoliku i wzięliśmy do ręki menu.
- Szóstkę - odpowiedział po krótkiej chwili.
Spojrzałem na składniki...
Sos, ser, pieczarki... kurczak... odpada.
- Hmm... Nie jem mięsa - powiedziałem bezpośrednio.
- Ugh, w takim razie poprosi się, żeby mięso było tylko na połowie pizzy... To chyba nie problem, co? - rzucił lekko poirytowany Iero.
- Okey.
Niższy chłopak poszedł złożyć zamówienie, a ja w tym czasie spojrzałem w okno, obok którego siedziałem. W pewnej chwili moje oczy się rozjaśniły. Po przeciwnej stronie ulicy zobaczyłem znajomą, szczupłą dziewczynę. Bez namysłu zacząłem pukać w szybę, uśmiechać się i machać rękami jak głupek. Co z tego, że ludzie patrzyli na mnie jakbym dopiero co uciekł z psychiatryka... Ważne, że podziałało!
Dziewczyna spojrzała w moją stronę, a na jej twarzy pojawił się ogromny uśmiech. Pośpiesznie przeszła przez ulicę i z impentem otworzyła drzwi pizzeri.
- Gerard! - krzyknęła, gdy mnie zobaczyła.
- Katy! - wstałem i wyciągnąłem ramiona w jej kierunku. Ona podbiegła i mocno się we mnie wtuliła. Ja także ją przytuliłem. Staliśmy tak przez chwilę, dopóki nie wrócił Frank.
- O, Gerard, może przedstawisz mnie koleżance? - spytał z lekkim, zadziornym uśmiechem.
- Tak, jasne - powiedziałem odsuwając się od przyjaciółki.
- Katy, to jest Frank - wskazałem na chłopaka. - Frank, to jest Katy, moja stara przyjaciółka - tym razem skierowałem rękę w stronę dziewczyny.
Iero z uśmiechem uścisnął dłoń brunetki. Znaczy... Kiedyś była brunetką..
- Katy, coś ty zrobiła z włosami?! - prawie krzyknąłem zdziwiony patrząc na jej kolorową czuprynę.
Nierówna grzywka w kolorze ciemnego brązu i żółtego przykrywała wyniosłe czoło. Reszta włosów spięta była w niedbałego koka, z którego zwisało wiele kosmyków. Kolorowych. Bardzo kolorowych.
Jeden był zielony, drugi niebieski, trzeci różowy... Chyba nie dam rady policzyć wszysykich kolorów, które miała na głowie...
Zaśmiała się.
- Po prostu trochę je przerobiłam... Skróciłam, dodałam kilka kolorków tu i tam... No i tak jakoś wyszło - odpowiedziała wesoło.
- Przecież kiedyś miałaś takie piękne, gęste, brązowe włosy... - mówiłem nadal zszokowany, ale nie mogłem powstrzymać uśmiechu.
- Miałam. Jak byłam młodsza. Teraz jestem starsza i nie lubię nudy. Moje włosy muszą zwracać uwagę innych! - po raz kolejny obdarzyła nas szczerym uśmiechem.
A Frank? Siedział po przeciwnej stronie stołu i milutko szczerzył ząbki.
Jeszcze raz spojrzałem na Katy. Moją uwagę przykuło jej ucho...
- Widzę, że przybyło ci kilka... dziesiąt kolczyków od naszego ostatniego spotkania.
Zachichotała.
- No jest tego trochę - odwróciła się do mnie. - Patrz, to mój nowy nabytek - odsunęła koszulkę ukazując przekłutą skórę pod obojczykiem. - Zrobiony tydzień temu - powiedziała z dumą.
Zauważyłem, że Franka to zainteresowało. Podniósł się lekko nad stołem, aby lepiej przyjrzeć się przekłuciu. Zapytał o piercera, cenę, ból... Wszystko.
- Po drugiej stronie też masz? - To jedyne pytanie, z którego zrozumiałem cokolwiek.
- Nie, ale planuję. Mam za to Hip'y  przy biodrach - oboje zajęli się rozmową, a ja starałem się zrozumieć cokolwiek. Gadali o jakiś snejkach, helix'ach, nostril'ach, piercingu i nie wiadomo o czym jeszcze... Z tego, co wiem, snejki to te dwa kolczyki, które Katy ma pod wargą. Więcej nie zrozumiałem ani słowa..
- Ktoś mnie uświadomi? Katy, gdzie jeszcze chowasz kawałki metalu, co?
- Przecież wymieniłam Frank'owi już wszystkie przekłucia, które posiadam...
- Tak, ale ja nie zrozumiałem z tego ani słowa. Powiesz mi ile masz żelastwa na sobie? - zaśmiałem się.
- No cóż... Jak już mówiłam, posiadam jednego przy obojczyku, dwa przy biodrach, snejki pod wargą, double nostrila w nosie i bardzo wiele w uszach... Planuję jeszcze drugiego przy obojczyku i bridge'a - mówiąc to złapała kawałek skóry na nosie, między oczami. - O, tutaj.
- Ahaa... - przeciągnąłem ostatnią sylabę. Znowu z przestrachem spojrzałem na jej ucho. - Katy, przecież twoje uszy były kiedyś dwa razy mniejsze!
Dziewczyna i Iero wybuchnęli śmiechem.
- Zrobiłam tunele, Gerard - spojrzała na mnie litościwie. Zaraz po tym wpadł jej do głowy jakiś okropny pomysł. O tak, ja doskonale znam ten uśmieszek... Myślicie, że już mam uciekać..?
- Pokażę ci coś ciekawego - stwierdziła i złapała się za swój tunel.
Z obrzydzeniem patrzyłem na to, co robi...
Wyjęła okrągły kawałek czegoś z Batmanem [Plug, dla wtajemniczonych xD przyp. aut.] ze swojej mocno rozciągniętej dziurki w uchu...
No ludzie, ja się zaraz porzygam.
Frank oczywiście patrzył na to wszystko z zaciekawieniem...
- Fajne, nie? - spytała Katy uśmiechając się od ucha do ucha. Dumna z siebie.
- Taa... Bardzo - rzuciłem z obrzydzeniem i niedowierzaniem zarazem.
Wesołą rozmowę przerwał kelner, który przyniósł naszą pizzę.
- O, jedzonko - Frank zatarł ręce i oblizał wargę. Zacząłem się śmiać. - Katy, chcesz kawałek? - spytał i wgryzł się w pieczywo.
Spojrzałem na przyjaciółkę. Była blada, a w jej oczach zebrały się łzy. Patrzyła na pizzę wzrokiem pełnym bólu.
- Nie... Dziękuję... - wydukała łamliwym głosem.
- Katy... wszystko w porządku? - położyłem dłoń na jej ramieniu i spytałam głosem pełnym troski.
Nie wytrzymała.
Wybuchnęła płaczem, w pośpiechu złapała torbę i wybiegła z pizzeri.
Nie wachając się ani chwilę poderwałem się i pobiegłem za nią. Frank odłożył pizze i podążył za mną.
Wybiegliśmy przed lokal. Katy siedziała zapłakana na pobliskiej ławce. Skrywała twarz w dłoniach i cała się trzęsła. Podszedłem i usiadłem obok niej obejmując ją ramieniem. Dziewczyna mocno się we mnie wtuliła i zaczęła płakać jeszcze bardziej.
- Cii... Już dobrze - szeptałem głaskając ją po włosach. Frank przykucnął przed nami i pogładził dziewczynę po ramieniu.
Siedzieliśmy tak dobre piętnaście minut, dopóki się nie uspokoiła. Dopiero po tym czasie odważyłem się spytać co się stało...
Katy wyprostowała się, otarła oczy i głośno wciągnęła powietrze.
- Nie mogę patrzeć na jedzenie... - tutaj przerwała i zacisnęła powieki. Nie przerywaliśmy jej. - Nie jadłam nic od... Ponad miesiąca. Żyję na samej wodzie - patrzyła pustym wzrokiem przed siebie. Widać było, że próbuje powstrzymać się od ponownego wybuchnięcia płaczem.
- Jesteś... - zaczął Frank.
- Anorektyczką - weszła mu w słowo. - Tak. Nic nie jem.
Nastała cisza. Nie wiedzieliśmy co odpowiedzieć.
- To ja już pójdę - Katy wstała z ławki i spróbowała się uśmiechnąć. Nie wyszło jej to za dobrze... - Trzymajcie się.
- Odezwij się jeszcze kiedyś - powiedziałem gdy odchodziła.
- Jasne - rzuciła i odeszła.
Patrzyliśmy jeszcze chwilę jak oddala się na swoich chudych nogach w stronę przystanku autobusowego. Później wróciliśmy do lokalu.
- Skąd się znacie? - spytał znienacka Frank, gdy usiedliśmy przy stole.
- Chodziliśmy razem do podstawówki.
- Trzeba jej pomóc...
- Tak, na pewno. Nie możemy jej tak zostawić...
____________________________

Tak, zajebiście. Miał być wieczór Gerarda i Franka, wyszedł wieczór Katy...
Przepraszam.
Taa, nadal uwielbiam Piercing... Nie, nie zapomniałam o nim :3
Ogólnie, to ten rozdział ma dwie wersję. Jedną zaczęłam jeszcze na wyjeździe, ale doszłam do wniosku, że jak każda inna jest do niczego, ale jednak jeszcze bardziej niż zwykle i kartka wylądowąła w koszu. Tą wersję pisałam po nocach, powinna być lepsza xD
Nie wiem, czy się spodoba, przepraszam za tak duże opóźnienia.
A, i wiecie co? Nie wiem, co dalej... :')

A tak w ogóle to Asking Alexandria (zwłaszcza Ben) zainspirowała mnie do włączeniu tutaj czarnych dżinsów z wielkimi dziurami na kolanach xDD <3

Trzymajcie się <3

piątek, 23 maja 2014

I Need Your Help... [6]



Dla Roxy, mojej najlepszej przyjaciółki.
Chcę, żebyś wiedziała, że pisałam ten rozdział 
na podstawie własnego życia, uczuć i obaw o przyszłość.







And i've always lived like this
Keeping a comfortable distance
And up until now
I had sworn to myself that i'm content
With loneliness


           Samotny.
Czuję się cholernie samotny.
Coraz bardziej oddalam się od ludzi, zamykam się w sobie. Niby fajnie, ale dopiero teraz widzę tego konsekwencje. Straciłem kontakt z większością znajomych, prawie nigdzie z nikim nie wychodzę. Rzadko gadam z kimkolwiek zazwyczaj kończy się na marnym ,,cześć" i wymuszonym uśmiechu. Pamiętam, jak byłem duszą towarzystwa. Prawie nie było mnie w domu, każdy mnie znał i lubił. Miałem wielu kolegów, żadna impreza nie odbywała się beze mnie.
Później coś się spieprzyło.
Stopniowo przestawałem chodzić na imprezy, wykręcałem się ze spotkań ze znajomymi i coraz mniej się odzywałem. Zamykałem się w sobie. Zaczęły się problemy, popadłem w kompleksy i zaczęła się moja przygoda z autoagresją. Nie wiem, co było przyczyną tego wszystkiego.
Myślałem, że to dobrze, że odcinam się od świata. Samotność mi się podobała.
Ale tak naprawdę było okropnie, ona mnie niszczyła. Atakowała od wewnątrz, ale nikt o niej nie wiedział. Ja sam podświadomie wysyłałem maleńkie znaki, bezgłośnie i prawie niezauważalnie wołałem o pomoc, zanim będzie już za późno. Miałem wrażenie, że nikt tego nie dostrzega. Albo mi się tylko wydawało... Jedynie mama czasem coś zauważyła, ale ona nie potrafiła mi pomóc. Nie wie o mnie praktycznie niczego. Ja sam zdałem sobie sprawę z mojego podświadomego krzyku dopiero po kilku miesiącach, może nawet więcej... Wydaje mi się, że nikt nie widzi tego, że potrzebuję pomocy... A to wszystko dało o sobie znać, gdy już prawie było za późno.
Prawie.
Bo przecież zawsze jest nadzieja...
*
 Starałem się trochę zbliżyć do innych ludzi. Nadal to robię. Nie unikam rozmów, jak wcześniej, czasem się uśmiecham. Ale nie mam nikogo bliskiego i to jest najgorsze. Niby mam kilku bliższych kolegów, czy też wspaniałą koleżankę, na których czasem mogę polegać. Miałem Davida... Jednak to nie to samo, co prawdziwy przyjaciel. Nie znam kogoś, komu bez przeszkód mógłbym powiedzieć o absolutnie wszystkich problemach, a on za wszelką cenę starałby się mi pomóc, czy chociaż pocieszyć. I to jest najgorsze.
Ja nadal szukam.
Jak najszybciej potrzebuję to wszystko z siebie wyrzucić, bo inaczej źle to się skończy...
Potrzebuję kogoś, kto będzie moim najprawdziwszym przyjacielem, bo jak tak dalej pójdzie to niedługo wyląduję w psychiatryku...

***

Wyszedłem z domu i naciągnąłem kaptur czarnej kurtki na głowę. Był deszczowy, chłodny poranek. Szybkim krokiem szedłem do szkoły pośród wielu kropel deszczu. Zatopiłem się we własnym świecie dzięki słuchawkom i muzyce, jaka z nich płynęła. Czułem się dobrze pośród deszczu i dźwięków ulubionych piosenek. Uwielbiałem to. Kochałem patrzeć przez okno na spadające krople albo wychodzić na spacer po okolicy. Było tam wtedy tak spokojnie, nikt nie opuszczał czterech ścian domu. Zazwyczaj szedłem do parku, gdzie opierałem się o drzewo i rozmyślałem. Pozwalałem pojedynczym kroplom spływać po mojej twarzy.
Idąc do szkoły byłem dziwnie spokojny. Nawet wszystkie smutki nie męczyły mnie tak, jak zwykle. Po prostu zmierzałem do celu pośród dźwięków muzyki, spadających kropel i własnych, pojedynczych myśli.
Byłem już blisko znienawidzonego budynku, gdy zobaczyłem jakiegoś chłopaka idącego z przeciwnej strony.
Wydawał mi się znajomy...
Kiedy się zbliżyłem, rozpoznałem Franka.
- Cześć - przywitałem się niepewnie, gdy razem przeszliśmy przez szkolną bramę.
- Cześć - rzucił od niechcenia, jak zwykle bez emocji.
- Co tam? - brawo, Gerard, lepszego tekstu nie miałeś?!
- Może być - odparł.
Weszliśmy do szkoły otrzepując się z kropel deszczu. Podszedłem do swojej szafki, aby wyciągnąć książki i schować mokrą kurtkę. Stojąc przy niej obserwowałem kątem oka poczynania Franka. Trochę się zdziwiłem widząc, że jego szafka znajduję się bardzo blisko mojej.
Wrzuciłem ubranie do szafki.
- A u ciebie? - zapytał znienacka. Trochę się zmieszałem i odpowiedziałem dopiero po krótkiej chwili.
- Dobrze - tak, skłamałem. Przecież wiadomo, że jest okropnie.
Zamknąłem drzwiczki i włożyłem kilka książek oraz zeszytów do torby przewieszonej niedbale przez ramię. Właściwie to nie wiem czemu wolałem nosić torbę zamiast plecaka... Tej zagadki narazie jeszcze nie wyjaśniłem.
Spojrzałem na chłopaka po mojej prawej stronie, który także kończył się przepakowywać. Przyjrzałem się jego profilowi.
Zielono-szare oczy uważnie obserwowały książki wpadające do torby. Jego kolczyk poruszał się lekko tylko dlatego, że przygryzał wargę od środka. Nie wiem, czy to ze zdenerwowania, czy to tylko taki jego odruch.
Bynajmniej to słodkie, przyznaj.
Odgoniłem szybko myśl, która przemknęła mi przez głowę. Była dziwna, jak cholera. No ale czego się spodziewać po zakompleksionym nastolatku z zaburzeniami psychicznymi i skłonnościami do autoagresji...?
- Co masz teraz? - spytałem Franka tylko po to, aby zażegnać krępującą ciszę.
- Eem... - mruknął i wyjął z kieszeni pomiętoloną kartkę. - Historię - odparł nadal wpatrując się w kawałek papieru.
- O, ja też.
W takim razie jedną lekcję na pewno będziemy mieć razem... No i teraz nie wiem, czy się cieszyć, czy płakać.
- Idziemy? - powiedziałem i poprawiłem torbę na ramieniu patrząc na chłopaka.
- Mhm - mruknął i lekko zarzucił plecak na prawe ramię.
W ciszy skierowaliśmy się do sali historycznej.

***

- Way! Do odpowiedzi! - po szarej klasie rozległ się surowy głos nauczyciela.
Wstałem lekko z krzesła patrząc na pana Hogh'a. Stał przy biurku i mierzył mnie mrożącym krew w żyłach wzrokiem. To nie oznaczało nic dobrego...
- Streść mi ostatnie trzy lekcje - syknął.
Nie wiem, dlaczego był taki wkurzony...
Albo nie, jednak wiem.
Na każdej lekcji udaję, że mnie nie ma.
Siedzę sam, w ostatniej ławce przy ścianie. Zazwyczaj rysuję w samotności komiksy lub różne postacie nie odzywając się do nikogo i nawet nie podnosząc wzroku znad zeszytu. Tylko czasami byłem pytany z jakiegoś jednego zadania... Oczywiście ledwo je odnajdywałem, ale z udzieleniem dobrej odpowiedzi nie było tak źle.
Pech chciał, że historyk podszedł wczoraj do mojej ławki i przeglądnął zeszyt przeznaczony do ,,jego" przedmiotu.
No i się zaczęło...
Do tej pory był przekonany, że przez ten cały czas na lekcji ja robię zadania i spisuję notatki. Tymczasem zeszyt świeci pustkami. Jest tam raptem kilka tematów i jedna nieskończona notatka.
Gość postanowió dać mi teraz wycisk i pewnie stwierdził, że muszę ponieść ogromne konsekwencje w związku z ignorowaniem jego 'jakże wspaniałej' osoby...
Myślicie, że streściłem mu te lekcje?
Taa... ja też myślałem, że tego nie zrobię...
Ale Frank siedzący niedaleko zdążył podsunąć mi zeszyt z uzupełnionymi notatkami pod nos. Sam nie wiem, jak to zrobił i dlaczego to zrobił. Chyba wykorzystał moment nieuwagi Hogh'a uratował mi dupsko.
Kolejna jedynka w dzienniku nie wyglądałaby zbyt dobrze...
Jąkając się i próbując odczytać koślawe pismo Franka zdołałem zarobić czwórę...
Cholera, nigdy się nie odwdzięczę temu człowiekowi.
Usiadłem znów na swoim miejscu i uśmiechnąłem się do kolegi. Ten wymusił na sobie lekki grymas i zabrał zeszyt. Do końca lekcji nawet na mnie nie spojrzał.
***
-Frank! - zawołałem próbując dogonić chłopaka, który zdążył już dawno wyjść z klasy. - Dzięki za ten zeszyt, uratowałeś mi tyłek - powiedziałem, gdy już go dogoniłem.
- Nie ma sprawy - odpowiedział obojętnie.
- Człowieku, chyba nigdy nie zdołam ci się odwdzięczyć - lekko się uśmiechnąłem.
- Przecież to nic takiego. Poza tym, wcale nie musisz się odpłacać - wpatrywał się w przestrzeń przed sobą i szedł powoli korytarzem.
- Oczywiście, że muszę! Już dwa razy uratowałeś mi życie.
Spojrzał na mnie pytająco.
- Gdyby nie twoje notatki to moja matka by mnie chyba udusiła gołymi rękami... - zaśmiałem się.
Frank lekko uniósł kąciki ust i odwrócił wzrok.
- To... może wyjdziemy gdzieś wieczorem? Zabiorę cię na najlepszą pizzę w mieście! - uśmiechnęłem się szeroko - W końcu muszę ci jakoś podziękować, nie?
- Jaaasne - przeciągnął sylabę nie przestawając się delikatnie uśmiechać.
Zaraz... On się uśmiecha!
Ludzie, człowiek bez uczuć się uśmiecha!
I to za moją sprawą!
Chyba...
- To co, szósta może być?
- Mhm - zgodził się cicho.

Byłem bardzo zadowolony, że udało mi się wyciągnąć gdzieś Franka. Chciałem go bliżej poznać, ciągnęło mnie do niego. Dlatego w duchu już nie mogłem doczekać się wieczoru. Czułem, że dużo zmieni w moim życiu...

~***~

Ech, Kochani przepraszam, że tak długo czekaliście...
Jakoś tak nie miałam czasu ani ochoty, no to, aby przepisać ten rozdział.
I znowu pewnie za krótki...
No ale na kolejny znowu troszkę poczekacie, bo wyjeżdżam i nie będzie mnie trochę ponad tydzień. ;)
Narobiłam masę błędów, co...? Wytykajcie mi je, śmiało.
Trzymajcie się, zwłaszcza Ty, Roxy. <3

sobota, 3 maja 2014

Liebster Blog Award

Witajcie :)
Zostałam nominowana przez Roxy do Liebster Blog Award.
Dzięki! :D

Zasady LBA:
Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za ,,dobrze wykonaną robotę". Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która cię nominowała. Następnie ty nominujesz 11 blogów oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który cię nominował.

Pytania Roxy:











































































wtorek, 29 kwietnia 2014

Nie chlej człowieku, NIE CHLEJ! - Dodatek

Z dedykacją dla Roxy z okazji imienin, które były już dość dawno <3 xD
Obiecałam zryć ci psychę, więc obietnicy dotrzymuję :3
Z chęcią zadedykowałabym to również Asiątku/Asiątkowi (?), ale wiem, że tu nie wchodzi... :/
Przed przeczytaniem upewnijcie się, że odłączyliście wszystkie telefony w odległości 5 kilometrów, aby mamusia i nikt inny nie mógł zadzwonić do psychiatryka z prośbą zabrania osoby, która to właśnie przeczytała... Albo wiecie co? Naszykujcie BIAŁE KAFTANIKI! :D xD
Miłego czytania! <3 xD
________________________________________

   - Jedziemy na imprezę!!!
  Po wspólnym mieszkaniu chłopaków rozległ się donośny wesoły krzyk ciemnowłosego gitarzysty. Z wielkim uśmiechem na twarzy zjechał po barierce ze schodów i podszedł do tego, który stał najbliżej. Padło na zszokowanego Gerarda stojącego pośrodku salonu z kubkiem kawy w ręce. Frank podszedł do niego, wziął kubek, upił duży łyk i odłożył na mały stolik umiejscowiony naprzeciw kanapy. Chwycił przyjaciela za ręce i zaczął udawać, że tańczy z nim tango po pijaku. Tanecznym krokiem przemierzyli cały salon. Gerard na początku nie wiedział za bardzo, co się dzieje, ale po chwili zaśmiał się serdecznie i wariował wraz z Frankiem. Po chwili dotarli do kuchni, gdzie Ray opierał się o stół, a Mikey siedział na krześle obok niego. Oboje popijali kawę z ogromnych kubków. Frank i Gee zaczęli śpiewać, że nie chcą być amerykańskimi idiotami i porwali do tańca pozostałych. Zdążyli wyrwać im kubki z rąk i wypić połowę napojów. Mikey przewrócił ostentacyjnie oczami, co zauważył Ray. Gitarzysta zaśmiał się i zaczął tańczyć z przyjaciółmi.
- Trololol! - Gerard i jego najlepszy przyjaciel wzięli młodszego Way'a po ręce i zmusili go do tańca. Ray podszedł z błyskiem psychopaty w oczach i pokazał basiście Magiczne Rączki Władzy Nad Mikey'em. Chłopak zaczął się wyrywać z uścisku reszty, ale był za słaby dla dwójki przyjaciół. Gitarzysta zbliżył się niebezpiecznie blisko, zaśmiał się psychopatycznie i zaczął łaskotać Way'a po całym ciele. Mikey zaczął się rzucać, krzyczeć, śmiać się, płakać i nie wiadomo co jeszcze... Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
- Co tu się dzieje?! - Bob wpadł do kuchni jak opętany, co wywołało jeszcze większy wybuch śmiechu u pozostałych muzyków. Perkusista podniósł jedną brew i badawczo spojrzał najpierw na Ray'a, potem na Gerarda, Mikey'a i Franka, którzy znowu zaczęli szaleńczo tańczyć.
- Bawimy się, tak? I to beze mnie? - spytał udając oburzonego. Z podniesioną głową przeszedł przez kuchnię. Otworzył górną szafkę na rogu i wygrzebał stamtąd butelkę whisky.
- Idę schlać się samotny w kąciku - oznajmił kiedy kierował się w stronę salonu z kamienną twarzą a'la Mikey. Reszta chłopaków zatrzymała się na chwilę i wymieniła ze sobą spojrzenia mówiące: ,,On ma flaszkę! Trzeba zareagować!".
Frank wkroczył do akcji i ze słodkim uśmieszkiem na ustach podszedł do Bob'a od tyłu.
- Bob, kochanie, przecież wiesz, że my wszyscy cię kochamy - szepnął zalotnie do jego ucha i przygryzł lekko jego płatek.
Bob stanął jak wryty. Był zszokowany, a zarazem ledwo powstrzymywał śmiech.
- Frank, jesteś cholernie zboczonym pedałem - wysyczał perkusista ledwo odwracając głowę w stronę gitarzysty opierającego się o jego ramię i przytulającego się do niego.
- Wiem o tym - Iero pocałował przyjaciela w policzek i korzystając z jego nieuwagi wyrwał mu butelkę z ręki i odszedł kilka kroków. - A ty nie możesz oprzeć się moim zalotom - chłopak zamrugał szybko oczami niczym jakaś laseczka w barze. - I właśnie straciłeś swoje whisky - uśmiechnął się przebiegle i upił wielki łyk alkoholu.
Bob stał między kuchnią i salonem z zaciśniętymi ustami, próbując z całej siły zachować kamienny wyraz twarzy. Jednak nie wytrzymał, gdy zobaczył, jak Gerard podchodzi do Franka i całuje go w usta odbierając mu przy tym butelkę. Wokalista upił duży łyk i oddał butelkę bratu. Powrócił do bardzo ciekawej czynności - całowania Franka...
Perkusista dołączył do przyjaciół, którzy nie byli zajęci całowaniem siebie nawzajem. Wyrwał Ray'owi butelkę i opróżnił do końca. Cóż... Najwyraźniej nie była zbyt duża. A może to chłopcy wypijali tak dużo za jednym razem...? No nie ważne. Ważne jest to, że znalazła się kolejna butelka alkoholu!
- Stop! - wykrzyknął Ray stojąc przy stole - Zacznijmy się zachowywać jak cywilizowani ludzie... - cztery pary oczu spojrzały na niego zszokowane. Nawet Gerard zdołał się oderwać od Franka...
Gitarzysta odchrząknął i powiedział z udawaną powagą:
- No dobra... To kto chce po kielichu? - wykrzyknął łapiąc w dłoń butelkę wódki.
Muzycy rzucili się w jego stronę krzycząc coś w stylu ,,ja!". Toro trzymał butelkę wysoko nad głową i podszedł do szafki, aby wyciągnąć kieliszki.
- Siadać dzieciaczki, wujaszek Toruś zaraz poleje - oznajmił wesoło i postawił pięć małych kieliszków na stole, przy którym zdążyła się już usadowić reszta zespołu.
Z gracją i uśmiechem na twarzy odkręcił butelkę i nalał wódki każdemu z przyjaciół. Chłopaki, udając cywilizowanych ludzi uśmiechnęli się do niego sztucznie, podziękowali i wznieśli toast.
- Za włochatą małpę, która polewa!
- Eeej... - Ray udawał urażonego.
- Nie marudź, tylko pij! - zawołał wesoło Frank i przechylił swój kieliszek.
Przyjaciele kontynuowali pijaństwo. Nie wiadomo, kiedy skończyli i co działo się potem w ich wspólnym mieszkaniu...

Po wieeeeluuu opróżnionych butelkach, jeszcze większej ilości pocałunków i tańców na stole w samych bokserkach...

      Mikey otworzył zaspane oczy i spróbował rozeznać się w sytuacji. Poczuł, że leży na czymś miękkim i ciepłym... W dodatku to 'coś' się poruszało...
Podniósł mocno obolałą głowę i ujrzał coś, co wprowadziło go w szok...
Jego głowa spoczywała na gołym brzuchu Bob'a śpiącego słodko na kanapie. W dodatku ich ręce stykały się na klatce piersiowej perkusisty... Basista cofnął powoli rękę z lekkim obrzydzeniem. Spróbował się podnieść, ale jego głowa tak bolała, że zrezygnowany znów opadł na Bob'a. Odwrócił się jednak tak, aby opierać się plecami o kanapę i mieć przed oczami cały pokój. Jego oczom okazał się ogromny bałagan... Pełno pustych butelek, ubrań i nie wiadomo czego jeszcze... Gdzieś w kącie zobaczył leżących na sobie Gerarda i Franka, oczywiście pół nagich... Gee leżał na brzuchu Franka, a jego głowa spoczywała na podłodze tak, że Mikey widział tylko rozczochrane czarne włosy brata.
Rytmiczny zaś spał sobie w najlepsze z rękami nad głową i otwartymi ustami. Miał na sobie tylko spodnie ledwie okrywające jego tyłek.
Młodszy Way znów ponowił próbę wstania. Podparł się rękami o stolik do kawy i stanął na chwiejnych nogach. Dopadł go okropny ból głowy, więc z grymasem bólu wymalowanym na twarzy odszedł powoli do kuchni.
Tam, na stole, spał sobie spokojnie Ray. Leżał (podobnie jak reszta) w samych bokserkach, na brzuchu. Głowę przysłaniała mu burza loków, a ręce zwisały swobodnie po obu stronach mebla. Mikey podszedł do niego i zobaczył napis w dole jego pleców. Rozpoznał swoje pismo i wytężył wzrok. Ledwo przeczytał nierówne zdanie:
,,Mikey tu był"
Obok była też strzałka wskazująca na tyłek Ray'a...
Chłopak załamał się i przejechał dłońmi po twarzy. Sytuacja niby komiczna, ale z drugiej strony...
Nie myśląc za wiele chwycił stojący na kredensie kubek i nalał do niego zimnej wody z kranu.
Zamachnął się i... wylał wszystko na gitarzystę.
Toro zerwał się z miejsca z wrzaskiem i spadł ze stołu na podłogę. Mikey nie wiedział, co robić. Pokazał tylko przyjacielowi, żeby był cicho, a ten spojrzał na niego z wyrzutem i pytaniem w oczach: ,,Jak niby mam być cicho?!"
- Cicho bądź, bo jeszcze ich wszystkich pobudzisz - powiedział Way.
- No to trudno! Możesz mi powiedzieć dlaczego jestem cały mokry?! - Ray wydawał się być wkurzony.
- Oj, lepiej żebyś nie wiedział... - rzucił.
- Młody... Lepiej powiedz...
- Uwierz mi przyjacielu, że wolisz przejść przez życie bez tej wiadomości - westchnął Mikey. - A teraz wstawaj i daj mi dokończyć robotę dopóki nikt nie widzi.
- Czekaj... Co? Jaką robotę? I nadal nie wiem, dlaczego jestem mokry! - Ray podniósł głos i wstał.
- Zamknij się szympansie - wysyczał Way. - No dalej, odwróć się, muszę zmyć z ciebie to cholerstwo - w tej chwili basista zdał sobie sprawę, że powiedział zbyt dużo...
- O czym ty mówisz? Co ja mam na sobie?! - gitarzysta wytrzeszczał oczy i zaczął oglądać swoje ciało.
- Taki...hmm... piękny napis... - wydukał.- którego nie chcesz widzieć! - dodał szybko.
- Co?! - Toro pobiegł do łazienki, za nim Mikey. Gdyby ktoś ich teraz widział pewnie wybuchłby śmiechem. Przygrubawy koleś w samych bokserkach i burzą włosów na głowie prawie biegł w stronę łazienki, za nim chudy basista z kubkiem w ręce próbował dotrzymać mu kroku.
Swoją krzątaniną obudzili Gerarda, który tylko lekko podniósł głowę, ale nic nie zobaczył, więc znów spróbował zasnąć.
Ray dotarł do łazienki i stanął przed wielkim lustrem na pół ściany. Odwrócił się tak, aby widzieć swoje plecy i...
- Aaaaaaa!!! - zaczął krzyczeć i krążyć po pomieszczeniu łapiąc się za głowę.
- Mikey, co to ma być?! - podszedł do przyjaciela i złapał go za ramiona. Ten lekko się uśmiechnął i po chwili odpowiedział:
- Szczerze? Sam nie wiem, ale powiem ci, że cholerstwo jest odporne na wodę, nie tak jak niektórzy - spojrzał z politowaniem na mocno zszokowanego gitarzystę, który spuścił ręce.
- Myślisz... że co tu się działo? - spytał niepewnie.
- Nie wiem, nic nie pamiętam - zaśmiał się Młody. - Ale mogę się założyć, że było ostro - uśmiechnął się zadziornie. - No ale myślę, że lepiej nie pokazujmy tego dzieła chłopakom.
- Nie mam najmniejszego zamiaru - zaprzeczył gitarzysta. Rozejrzał się po łazience w poszukiwaniu jakiejś koszulki. Podszedł do prysznica i wyjął mokry T-shirt. - Ej... Nie wiesz może, co moja koszulka robi pod prysznicem...?
- Może się kąpie? - doszedł ich nieznajomy głos.
Obydwaj skierowali wzrok w stronę drzwi, gdzie stał Frank opierający się jedną ręką o framugę drzwi i uśmiechający się swoim 'Franiowym Uśmieszkiem'.
- Matko, Frank, co jest z twoim głosem? - spytał zszokowany Mikey. Głos rytmicznego był mocno zmieniony, zachrypnięty.
- Myślisz, że to wiem? - zaśmiał się i zakasłał. -  A wy co tu robicie? Torturujecie się? Ray, ogranicz wrzaski, błagam.
Toro oblał się rumieńcem, a młodszy Way dostał ataku śmiechu.
- Coś w tym... stylu... - wydukał między napadami śmiechu Mikey.
- Okeey... zostawiam was samych - Iero mrugnął i śmiejąc się opuścił łazienkę.
Poszedł do kuchni, gdzie Gee zdążył już zrobić sobie kawę.
- Ale mam cholernego kacora... - powiedział z bólem i złapał się za głowę.
- Nie tylko ty - rzucił Bob, któty opierał się o blat i zajadał coś w stylu kanapki z serem.
- Mówiłem, żebyśmy nie pili tego gówna za pięć zeta... Ale nie, bo my bez półtora litra denaturatu na pół godziny nie wytrzymamy... To tera zdychajmy! - obwieścił Frank i opadł na krzesło.
- Czy ktoś wie, co działo się w nocy? - spytał niewyraźnie Ray wchodząc do kuchni. Sukces! Znalazł suchą koszulkę! I jeszcze potrafił ją ubrać!
- Z tego co widzę, była niezła impreza - powiedział Mikey wskazując na opróżnioną szafkę, w której powinien znajdować się alkohol.
- O cholera, ileśmy wczoraj wychlali? - zapytał zdziwiony Gerard.
- Zdecydowanie więcej niż potrafi pomieścić nasza magiczna szafka - zaśmiał się Iero. - Ej, Ray, nie bądź cham, zrób Franusiowi kawusię - Frank spojrzał na przyjaciela, który przymierzał się do zrobienia sobie kawy i zrobił słodkie oczka.
- Spierdalaj - rzucił sucho Toro i wlał wrzątek do kubka. Tego samego, którego użył Mikey do zrzucenia go ze stołu.
- Włochata małpa - syknął Frankie pod nosem.
- Mówiłeś coś? - Ray odwrócił się w jego stronę.
- Nic nic Torusiu, nic nic - uśmiechnął się sztucznie. - Tylko uważaj, żebyś się nie zadławił tą kawką - wyszczerzył się. Gee zaśmiał się cicho.
Gitarzysta usiadł przy stole z kawą w ręce, a Mikey zabrał się za robienie śniadania.
- Zaraz... Mikey...? Śniadanie...? Cholera, co my wczoraj braliśmy?! - Bob złapał się za głowę, a reszta wybuchnęła śmiechem.
Frank wstał, gdy usłyszał dzwonek komórki. Zaczął przetrzepywać salon w poszukiwaniu urządzenia, ale nigdzie go nie znalazł.
- Czy ktoś wie, gdzie jest mój telefon?! - wykrzyknął w stronę kuchni.
- Ja chyba wiem! - odpowiedział młodszy Way. Wyciągał właśnie smartfona z lodówki, gdzie leżał sobie spokojnie do połowy zamoczony w maśle...
- Matko kochana! Kochanie, nic ci nie jest?! - Iero podbiegł do Mikey'ego i wyrwał mu telefon z ręki. Znalazł ścierkę i zaczął go dokładnie wycierać ze strachem w oczach, bo w pewnym momencie przestał dzwonić.
Kiedy w końcu pozbył się niepotrzebnej ,,ozdoby" zabrał się za sprawdzanie, czy komórka działa.
- Uff... - odetchnął z ulgą, gdy zobaczył, że wszystko działa jak należy. Sprawdził nieodebrane połączenie od mamy i przeczytał SMS'a od niej:
Jestem w supermarkecie, chcecie coś?
- Hmm... chcemy coś ze sklepu? - spytał przyjaciół.
- Kefir... - z bólem w głosie oświadczył Gerard.
- Kotku, na takiego kaca nawet pierdyliard litrów kefiru nie pomoże - powiedział z politowaniem Frank i poklepał go po ramieniu.
- Jakiś sok by się przydał - rzucił Mikey.
- Okey.
- Zaraz... Twoja mama to tutaj przywiezie, tak? - spytał niepewnie Bob.
- No tak... A co?
- Nie możemy jej tu wpuścić! Przecież jak zobaczy, jaki mamy burdel w domu i jak wyglądamy to każe nam iść na odwyki przy okazji do psychiatryka! - prawie wykrzyknął perkusista.
- O cholera, masz rację! - rytmiczny złapał się za głowę. - W takim razie nie chcemy nic... - rzucił i odpisał mamie.
Po tym zaczął przeglądać komórkę. Otworzył folder ze zdjęciami i wybuchnął śmiechem. Reszta zespołu popatrzyła na niego jak na wariata.
- A temu co? - spytał beznamiętnie Ray.
- Trzeba go wysłać do psychiatryka, nie ma rady - odpowiedział Gee lekko się śmiejąc. - Chociaż nie wiem, czy to coś da...
- Lepiej... spójrzcie... - wydukał Frank i wręczył Gerardowi telefon.
Wokalista także zaniósł się śmiechem na widok zdjęcia i posłał urządzenie dalej. Po chwili każdy pokładał się ze śmiechu.
Pewnie jesteście ciekawi, co było na zdjęciu, co?
A no, spróbuję wam to opisać.
Frank uwiecznił Mikey'a ujeżdżającego Ray'a na środku salonu, Bob'a siedzącego w kącie i popijającego whisky z butelki oraz Gerarda, który wlazł mu w kadr i wywalił jęzor. Zastanawiacie się, jak chłopcy byli ubrani?
 No a jak mogli być?
 Większość z nich zazwyczaj paradowała w samych bokserkach podczas imprezy... Dopiero do śniadania zdążyli się ogarnąć... No, trudno to nazwać ogarnięciem się, no ale dobra...
- Wiecie, co wam powiem? - zaczął Gerard, kiedy trochę się uspokoili. - Nigdy więcej z wami nie pije! - wykrzyknął i znowu wszyscy zaczęli się śmiać.
- Ej... A tak w ogóle to od czego się to zaczęło? - spytał Mikey.
- Frank darł się coś o jakiejś imprezie... Chyba mieliśmy gdzieś jechać, czy coś... - rzucił Ray i spojrzał na rytmicznego.
- Ach tak... Nie mówiłem wam? No nieważne, może kiedyś się dowiecie - dokończył tajemniczo, uśmiechnął się i wyszedł z kuchni.

________________________

Tak oto prezentuje się moje pierwsze opowiadanie o My Chemical Romance :D
Mam nadzieję, że nie wylądowaliście przeze mnie w psychiatryku, i że się podobało :3
Tak szczerze, to miałam zupełnie inny pomysł, nie miało się skończyć na imprezie u nich w domu, tylko w zupełnie innym miejscu... No ale może kiedyś jeszcze wykorzystam ten pomysł, bo dam sobie głowę uciąć, że na pewno spodobałby się Roxy :D <3

A jeśli chodzi o tego cholernego kacora i gówno za pięć zeta... No cóż, tylko Asiątko może wiedzieć o co chodzi :') Mam nadzieję, że tu wpadnie... :| <3

sobota, 26 kwietnia 2014

Nobody's Perfect [5]

 

Now,
Terror begins inside a bloodless vein
I was just a product of the street youth rage
Born in this world without a voice or say
Caught in the spokes with an abandoned brain
 

      Myślałem, że zwariuję, kiedy po raz kolejny usłyszałem dźwięk natrętnego budzika. Mocniej zacisnąłem poduszkę na głowie i spróbowałem go zignorować. Niestety, na próżno. Stwierdziłem, że już nie zasnę i jedynym wyjściem z tej sytuacji jest wstanie z łóżka... To było trudne. Cholernie trudne. Najpierw wywlekłem jedną nogę poza obręb łóżka, potem drugą. Ociężale wysunąłem czarnowłosą głowę spod poduszki. Nogi opadły na podłogę, a ja przetarłem zaspaną twarz.
Ledwo otworzone oczy skierowałem w stronę okna. Widziałem wystarczająco, aby stwierdzić, że jest dość ładna pogoda. Przetarłem jeszcze raz oczy i wstałem na własne nogi. Odsunąłem zasłony i spojrzałem na ogród. Zobaczyłem mamę krzątającą się przy grządkach. Wyrywała chwasty, które wyrosły pośród jej ukochanych kwiatów.  Ruszała przy tym rytmicznie głową, więc albo miała włączoną piosenkę, albo nuciła coś pod nosem.
Otworzyłem okno i zaciągnąłem się świeżym powietrzem.
- Cześć mamo - zawołałem wesoło w jej stronę. Odwróciła głowę i uśmiechnęła się.
- Dzień dobry synku, wyspałeś się? - spytała słodkim głosem troskliwej mamusi.
- Hmm... Chyba tak - rzuciłem radośnie. Mama posłała mi jeszcze uśmiech i wróciła do swoich zajęć.
Pozostawiłem uchylone okno i wszedłem do łazienki. Przejrzałem się w lustrze i zamarłem. Włosy były posklejane od krwi, na twarzy widocznych było wiele zadrapań, ręce wyglądały jakby miały bliskie spotkanie z drutem kolczastym. Najwyraźniej w nocy nie kontaktowałem zbyt dobrze, skoro tego nie zauważyłem...
Westchnąłem głeboko i zabrałem się za przemywanie twarzy ciepłą wodą. Syknąłem czując ogromny ból na całej jej powierzchni. Uchyliłem powieki i zobaczyłem wodę zabarwioną na czerwono. Po raz kolejny przemyłem policzki i czoło. Woda nie zmieniała koloru. Odważyłem się spojrzeć w lustro, gdzie zobaczyłem własną głowę pobrudzoną rozmazaną krwią, która nie chciała przestać sączyć się z ran. Wytarłem ją ręcznikiem i podszedłem do szafki w poszukiwaniu jakiejś wody utlenionej, czy czegoś w tym stylu. Wygrzebałem białą buteleczkę i małą paczkę plastrów. Znalazłem też chusteczki. Położyłem wszystko na umywalce i zamknąłem drzwi do łazienki na klucz. Jeszcze raz przemyłem twarz i wytarłem ręcznikiem. Wziąłem wodę utlenioną do ręki i polałem nią największą ranę na czole. Jęknąłem, kiedy niemiłosierne pieczenie ogarnęło moje czoło. Woda spieniła się w momencie i zabarwiła na biało. Wytarłem ją delikatnie chusteczką. Ponowiłem czynność. I tym razem bolało, nawet tak samo jak wcześniej. Oczyściłem resztę ran, prawie zwijając się przy tym z bólu. Stan mojej twarzy nieznacznie się poprawił.
Westchnąłem cięzko, gdy zobaczyłem, jak okropnie wyglądam. Zdenerwowany rzuciłem wszystkim o ziemię i wszedłem pod prysznic. Zacisnąłem powieki, gdy woda spłynęła po mojej głowie i reszcie ciała. Wziąłem do ręki ulubiony szampon i zabrałem się za mycie brudnych włosów. Przy okazji wyczułem, że na czubku głowy mam kolejną, cholernie bolacą ranę.
No świetnie, po prostu zajebiście!
Ledwo stałem pod prysznicem, ale nie przerywałem szorowania skóry głowy.
Doszedłem do wniosku, że przemywanie ran nie miało sensu.
W ogole moje życie nie ma sensu.

*[Frank]*

Jeszcze raz przejechałem ostrzem po udzie.
Wpatrzyłem się w czerwone kropelki krwi wypływające powoli z powstałego zadrapania.
Powtórzyłem czynność, tworząc wzór w rodzaju krzyża.
Teraz kropelek było dwa razy więcej.
Wszystkie tak samo czerwone, ale każda wyjątkowa.
Każda skrywała coś, co bolało.
Każda nosiła w sobie tajemnicę.
Każdą kochałem, a zarazem nienawidziłem.
Każda była okropna, ale piękna.
Powoli przejechałem żyletką po zranionej już skórze. Kolejne krople krwi wydzierały się na zewnątrz.
Kolejne pociągnięcie.
I jeszcze jedno.
I tak w kółko.
Do utraty przytomności.

*[Gerard]*

     Zszedłem na dół po schodach, w celu zjedzenia pożywnego śniadania. Miałem na sobie kilka plastrów. Pod rozpuszczonymi mokrymi włosami skryłem wielki ślad na czole. Miałem nadzieję, że obejdzie się bez zbędnych pytań i tłumaczeń. Bo niby co mam powiedzieć? ,,Mamusiu, nie wiem po co byłem w nocy na cmentarzu i spadłem z ogrodzenia." No błagam! Coraz bardziej przestaję wierzyć w to, że te wszystkie obrażenia spowodował upadek z płotu... Frank musiał nie powiedzieć mi wszystkiego.
Na moje szczęście mama nadal była w ogrodzie, więc wyjąłem ser z lodówki i zabrałem się za robienie kanapek.
Usiadłem przy stole i wgryzłem się w kanapkę z żółtym serem i pomidorem. No i solą oczywiście. Mówią, że sól to biała śmierć tak? W takim razie szybko umrę...
Siedząc rozmyślałem o Franku.
Jest w nim coś... innego. Jest okropnie tajemniczy i brak w nim emocji. I kto pije kawę w środku nocy? Chyba tylko on...
Zresztą, musi mieć jakiś powód, aby nie spać, prawda? Nie zauważyłem, żeby robił coś podejrzanego, ale przecież spałem prawie cały czas. Kto wie, co robił, gdy nie widziałem...
Jedno jest pewne.
Frank jest bardzo dziwnym człowiekiem.
Ale przez to chcę go lepiej poznać i zrobię wszystko, żeby się do niego zbliżyć.

*[Frank]*

Odchyliłem głowę do tyłu i zacisnąłem umęczone powieki. Zacząłem obracać w palcach kawałek metalu. Opadłem lekko do tyłu, na łóżko. Sam nie wiedziałem, po co to robię. Przecież są inne wyjścia z tej sytuacji. Pomoc psychologa, kogoś bliskiego... Z tym, że ja nie mam nikogo bliskiego.
A tak w ogóle, to to jest nawet fajne. Ta ,,zabawa" stała się moją codziennością, wpiła się w moją rutynę. Do bólu zdążyłem się przyzwyczaić. Teraz głębokie zadrapanie odczuwam jak lekkie łaskotki. Albo tak mi się tylko wydaje...? No bynajmniej nawet mi się to podoba. Wiem, że nie robi tego każdy, większość ludzi się tym brzydzi. I dobrze. Niech nienawidzą mnie tak, jak ja nienawidzę ich. Nie potrzebuję nikogo, sam sobie poradzę.
Ugh, jestem okropny.
Kolejne pociągnięcie.

_______________

Kolejny rozdział o niczym.
Nie umiem pisać, wiem o tym.
Mam wrażenie, że znowu narobiłam masę błędów...
Oceniajcie.

_______________

*Pierce The Veil feat. Kellin Qiunn - ,,The King For A Day"

sobota, 19 kwietnia 2014

Uwaga na świąteczne zające! :D

Heej, przybywam z flaszką i życzeniami! <3

Nie udławcie się jajkiem,
idźcie grzeczniutko z mamusią do kościółka,
zachowujcie się ładnie przy świątecznym śniadanku, nie tak jak ja,
nie zjedzcie za wcześnie czekoladowego królika,
bo ja widzę i będę bić. 3:D
Pamiętajcie, żeby się nie obżerać, bo będziecie grubi i nie wyjdziecie z pokoju.
Ach, i oblejcie każdego człowieka spotkanego na ulicy. :3
Nie musicie tego robić tylko i wyłącznie w poniedziałek...
Zawsze można udawać psychopatów, którzy urwali się z łańcucha w wariatkowie
i chodzić po ulicy oblewając ludzi wodą z wiadra,
a później rzucając w nich tymi wiadrami,
i spierdzielać gdzie białe kaftaniki na krzaczorach rosną <3


Nie zapomnijcie pohasać z morderczym zajączkiem wielkanocnym <3


Weźcie ze sobą toporek B)

A tak 'serio' to życzę wszystkim czytelnikom, blogerom, duużo świątecznej weny,
masy czasu na pisanie,
ogromnego zasobu słów,
i wieeluu czytelników :)

Dzięki wielkie za te kilka osób, które to czytają :D
Kocham Was! <3