Chyba jeszcze żyję.
Choć zapewne mało kto mnie jeszcze pamięta :')
Wpadłam, bo dzisiaj dość smutny dzień.
Mianowicie 22 marca.
Dokładnie dwa lata temu My Chemical zakończyło swoją działalność.
Żałuję, że nie poznałam Ich wcześniej, nie usłyszałam na żywo, nie mogłam czekać na kolejną piosenkę... Bo zakochałam się w Nich nieco przed pierwszą rocznicą. To stosunkowo krótki czas odkąd Ich słucham. Ale wystarczający, by się zakochać... by przenosić w inny świat słuchając Ich piosenek... by ryczeć jak głupia każdego 22 marca.
My Chemical Romance znaczą dla mnie bardzo wiele. Zawsze znajdę w Nich wsparcie. Mogę czytać teksty piosenek w kółko, zastanawiać się nad sensem życia, robić wszystko przy akompaniamencie Ich muzyki...
Kiedy słyszę Ich piosenki to przenoszę się w zupełnie inny świat. Czuję, jak one opowiadają jakieś historie. Nawet jeśli nie pamiętam dokładnie tekstu i znaczenia wszystkich słów. Ja po prostu dzięki samej linii melodycznej słyszę te historie.
I to jest cudowne.
Pierwszy zespół, przy którym odczuwam coś takiego... Niesamowite, naprawdę. Kocham to uczucie i nawet nie potrafię go opisać.
Bo tego się NIE DA opisać.
To trzeba poczuć na własnej skórze. Na własnych uszach.
Nadal wydaje mi się to niemożliwe, jakaś magia. Chociaż dla zwyczajnych dorosłych byłby to jeszcze większy absurd...
,,Przenosić się w inny świat przy jakiejś głupiej piosence? To chore, potzrebujesz psychologa!" ~ Tak w skrócie.
Ale to się dzieje naprawdę. I jestem Im za to niewyobrażalnie wdzięczna. Najchętniej wyściskałabym wszystkich i wyryczała się na Ich ramionach.
Everybody wants to change the world.
Everybody wants to change the world.
But no one,
no one wants to die.
Wiecie co? Oni zmienili ten świat. Oni dali nadzieję na lepsze jutro naprawdę wielu nastolatkom. I to jest piękne.
Dzięki swoim piosenkom podtrzymywali ich przy życiu. I odchodząc nie zabrali jej ze sobą. Ona jest, ona żyje, ona wspiera... Pamiętajmy o tym.
Nieraz zastanawiam się jak wyglądałaby Ich twórczość, gdyby MCR nadal istniało. Strzelam, że bardziej byłyby to rytmy a'la Danger Days niż np. The Black Parade.
Chociaż wolałabym te starsze, trochę depresyjne i mroczne piosenki.
Chciałam napisać, że to niby dobrze, że zakończyli działalność. Ale nie dam rady...
Wiem, że Gerarda to powoli wykańczało. Ale po prostu... No nie umiem tego napisać. Dla żadnego fana MCR nie jest dobre to, że przestali tworzyć.
Chociaż to może lepiej dla Nich. Dla Ich muzyki. Gdyby zrobili się bardziej 'popowi', że tak to ujmę, to ludzie zaczęliby ich okropnie krytykować. I oczywiście uzbierałoby się grono fangirlsów, które 'kochałyby' tylko tą najnowszą muzykę, gdzie Gerard tak brzydko nie krzyczy i nie ubiera tylko czarnych ciuchów.
Co do ich solowej twórczości:
Od razu rzuciło się w oczy, jak bardzo się od siebie różnią. Chyba mało kto pomyślałby, że Frak i Gerard grali w tym samym zespole, gdyby porównywał Ich najnowszą muzykę.
Głównie napiszę tu o tej dwójce, bo na razie tylko oni wydali albumy.
Osobiście wolę muzykę Franka. Jest mocniejsza, bardziej do mnie przemawia. Taka... Franiowata?
Po protu idealnie trafia w mój gust.
Nie oznacza to, że nie lubię tej Gerarda. Przeciwnie. Uwielbiam ją. Mimo, że pod względem instrumentalnym jest, według mnie, gorsza niż ta Franka, to teksty są świetne. I wokal Gerarda. Cudownie było go znowu usłyszeć... Właściwie w zupełnie nowym wydaniu.
Nie ukrywam, że moim największym marzeniem jest Ich powrót.
Chciałbym zobaczyć Ich razem na scenie, uśmiechniętych, zadowolonych z życia i swojej muzyki. Kochających fanów, swoje rodziny i to, co robią.
Ale wierzę, że teraz są szczęśliwi.
W końcu My Chemical Romance nie umarło.
Żyje w Nich oraz w nas, wiernych fanach.
Becasue it's not a band. It's an idea.
Stay strong Killyojs.
Piękny tekst. Czasem zastanawiam się, jakby wyglądało m o j e życie bez Nich. Jakże nudne, zwyczajne, szare. Uratowali mnie od bycia kolejnym zwykłym przechodniem na ulicy. Pokazali, że lepiej jest myśleć samemu i po swojemu. Nauczyli, że to ok, że nie jestem idealna, bo nigdy taka nie będę. Za to Ich kochamy. Za to pamiętamy MyChemicalRomance. Za to nazywamy Ich swoimi bohaterami. So long, heroes.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam. Ładnie to opisałaś, wzruszające, prawdziwe, ciekawe i na tym skończę, bo jak się rozkręcę, to rozszarpie mnie banda fanów MCR wykrzykujących, ze po co się tu wypowiadam, to jest o MCR, a nie o FM, no wiesz...
OdpowiedzUsuń